X-Men. Punkty zwrotne – "Masakra mutantów" [RECENZJA]

Egmont wydał absolutną klasykę historii o homo superior - komiks X-Men. Punkty zwrotne – "Masakra mutantów". Jak event trzyma się po prawie 40 latach od premiery?
Sentymentalizm to plaga współczesnej popkultury, ale obiektywnie należy stwierdzić, że istnieją pewne teksty kultury, które stanowią kamienie milowe. Czy tak właśnie jest w przypadku komiksu Marvela X-Men. Punkty zwrotne – "Masakra mutantów"?
Egmont Polska od kilku miesięcy wydaje serię trade paperbacków z historiami o mutantach Domu Pomysłów pod szyldem X-Men. Punkty zwrotne. Na pierwszy ogień poszedł crossover "X-Men: Messiah Complex", ukazujący się oryginalnie pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. Tym razem postanowiono cofnąć się nieco dalej w przeszłość - konkretnie do połowy lat 80. XX wieku - moim zdaniem najlepszego okresu w historii Marvel Comics.
X-Men. Punkty zwrotne – "Masakra mutantów": recenzja
Mowa o kultowym evencie "Mutant Massacre", który wstrząsnął nie tylko fragmentem świata przedstawionego, ale również fanami X-Men. Lata 80. to czas, w którym najważniejsze tytuły z homo superior pod swoimi skrzydłami miał Chris Claremont - człowiek, który w swoim kilkunastoletnim runie ukształtował średnio popularną grupę stworzoną w latach 60. przez Stana Lee i Jacka Kirby'ego. To właśnie on wprowadził wiele kluczowych elementów kojarzonych z X-Men do dziś. W "Masakrze mutantów" również tego typu introdukcje się pojawiły. Ale po kolei.
Fabuła skupia się na Morlokach - mieszkających w kanałach pod Manhattanem mutantów odtrąconych nawet przez swoich pobratymców z powodu odrażającego wyglądu. Grupa wyposażonych w nadludzkie moce wyrzutków tworzy całkiem sprawnie prosperującą społeczność i co jakiś czas krzyżuje swoje drogi z X-Men i innymi bohaterami uniwersum Marvela. Akcja koncentruje się na tytułowej rzezi Morloków, której sprawcami są tajemniczy mordercy nasłani przez ukrywającego się za kulisami złoczyńcę. X-Men ruszają Morlokom na ratunek, przy okazji spotykając się z innymi herosami, sami również ponosząc straty.
Kiedy powstawała "Masakra mutantów" eventy o crossoverowym charakterze były całkiem świeżym pomysłem, zapoczątkowanym kilka lat wcześniej dzięki miniserii "Secret Wars". Kiedy "Mutant Massacre" ukazywała się w oryginale, twórcy zamieszczali nawet w kolejnych zeszytach specjalną mapę tytułów, by czytelnik wiedział które numery jakiej serii powinien kupić, by śledzić ciąg dalszy historii. Dzięki wydaniu zbiorczemu nie musimy zaprzątać sobie tym głowy i skupić się na swego rodzaju przekroju serii wydawanych niemal 40 lat temu.
Być może w "Mutant Massacre" nie dochodzi do crossoverów z najważniejszymi herosami Marvela, ale w zbiorze pojawiają się zeszyty kilku całkiem popularnych wówczas tytułów. Zbiór oprócz numerów 210-214 "Uncanny X-Men" zawiera również zeszyty 9–11. "X-Factor" 46. "New Mutants" 373–374. "Thora", 27. "Power Pack" i 238. "Daredevila". Mamy więc trochę występów gościnnych oraz - co oczywiste, spojrzenie na pracę innych twórców poza Claremontem i Johnem Romitą Juniorem, który był wówczas rysownikiem głównego komiksu o mutantach. Wśród scenarzystów i rysowników "Masakry mutantów" znaleźli się Louise i Walter Simonsonowie, John Romita Jr., Sal Buscema, Barry Windsor-Smith, Ann Nocenti, Terry Shoemaker, Bret Blevins, Butch Guice, Jon Bogdanove, Rick Leonardi i Alan Davis.
Dzięki temu możemy nie tylko wejść w sam środek burzliwych wydarzeń związanych z X-Men, ale zobaczyć również na jakim etapie byli inni bohaterowie, co ma zdecydowanie ważny walor historyczny. Można też porównać kreski rysowników, którzy w większości należą obecnie do legend komiksu superbohaterskiego. Mimo różnic w stylach, bo ciężko pomylić Romitę Juniora z Windsor-Smithem, obowiązywała wówczas maniera, sugerująca ujednolicanie rysunków. Nie było więc mowy o takim rozstrzale stylistycznym jak teraz. Osoby, które pamiętają komiksy sprzed czasów komputerowych programów graficznych, zapewne poczują się jak w domu. Młodsi czytelnicy mogą na własne oczy zobaczyć, jak wyglądały kiedyś historie obrazkowe. Ciężko jest krytykować rysunki z tytułu, który stał się klasyką. To tak, jakby czepiać się mistrzów malarstwa renesansowego. Mimo ujednolicania keski starych komiksów, nadal istnieje zróżnicowanie, dzięki któremu odbiorca może znaleźć swojego faworyta.
Sama historia jest charakterystyczna dla Claremonta - z jednej strony mocno przyziemna i pogodna, szczególnie w relacjach między członkami X-Men, z drugiej trzymająca w niepewności, bo scenarzysta miał tendencję, do zajawianie zła czającego się za rogiem, które powodowało kolejne komplikacje w życiach głównych bohaterów. I tak też jest w "Mutant Massacre". Scenarzysta zmyślnie łączy humor z powagą fabuły. Numery gościnne mają natomiast nieco inny charakter - każdy z nich przepełniony jest atmosferą konkretnego tytułu, przy jednoczesnym zespoleniu zeszytu z wizją Claremonta.
Osoby, które po raz pierwszy stykają się z komiksami z lat 80., mogą czuć się nieco zagubione mnogością wątków. Sam komiks zaczyna się bez wyraźnego wstępu. Czytelnik jest wrzucony we fragment większej historii, składającej się na mniejszą fabułę, rozgrywającą się w jej ramach. Jedynym prologiem jest 7-akapitowa strona tekstu na samym początku, która zarysowuje kontekst wydarzeń. Nie jest to żaden zarzut - w końcu to wycinek serii ciągnącej się od wielu lat. Jednych czytelników może to zniechęcić, innych zachęcić do sięgnięcia poprzednie i kolejne numery.
Mimo wielowątkowości sama historia nie jest specjalnie skomplikowana. Pojawiają się nowi przeciwnicy - grupa Marauders, którą stanowią bezwzględni mordercy. Skutecznie eliminują bezbronnych Morloków do czasu spotkania z X-Men i innymi herosami. Warto jednak podkreślić, że konfrontacje z herosami nie zawsze idą jak z płatka. Marauders dokonują masakry nie tylko na Morlokach, ale również na członkach X-Men i X-Factor. Co prawda nikt z pozytywnych bohaterów nie ginie, ale zostają mocno okaleczeni fizycznie i psychicznie, co zostało wykorzystane w przyszłości. Komiks jest więc brzemienny w skutkach i wyraźnie wpływa na dalsze losy mutanckich grup, co zostanie rozwinięte w kolejnym tomie "Punktów zwrotnych" - "Upadku mutantów".
Warto też zauważyć wprowadzenie zupełnie nowych elementów, które obecnie wydają się czymś oczywistym. Przede wszystkim debiut grupy Marauders - wciąż istniejącej drużyny z biegiem lat tracącej pierwotny charakter. Inną ważną nowością jest wprowadzenie konfliktu pomiędzy Wolverine'em a Sabretoothem, który do tej pory był raczej przeciwnikiem Iron Fista. Wymordowanie dużej liczby Morloków też będzie się odbijało echem w kolejnych dekadach. Poza tym, zakulisowy debiut Mr. Sinitera - jednego z ikonicznych antagonistów X-Men. Tu warto jednak podkreślić, że postać w komiksie nie pojawia się fizycznie. Brakuje też obecnego na okładce Gambita, którego udział w Masakrze mutantów został dopisany kilka lat później.
"Masakra mutantów" to swego rodzaju przełom w runie Claremonta. Od tego momentu zarówno X-Men, jak i X-Factor bardzo się zmieniły, a sama fabuła miała spory wpływ na pojawienie się kolejnej mutanckiej grupy - Excalibur. Chociaż w komiksie jest bardzo dużo akcji, wiele charakterystycznych dla lat 80. walk, Claremont znajduje czas na ukazywanie głębi psychologicznej bohaterów. Z dzisiejszej perspektywy jest to oczywiście osiągane za pomocą dość prostolinijnych środków formalnych, ale i tak pod tym względem wyróżnia się na tle innych serii z tego okresu. "Masakra mutantów" wyprzedza więc o wiele lat trendy w komiksach superbohaterskich, bo tego typu historie staną się chlebem powszednim dopiero na początku XXI wieku.
Polskie wydanie to przede wszystkim twarda, przyjemna w dotyku okładka i 320 stron z wysokiej jakości papieru. W sekcji dodatków pojawiły się szkice koncepcyjne Romity Juniora, a także okładki poprzednich wydań zbiorczych "Mutant Massacre". Na pochwałę zasługuje tłumaczenie Niki Sztorc, która na całe szczęście pozostawiła oryginalne pseudonimy postaci i nazwy grup, pojawiające się w evencie.
Sentyment czy doba robota?
Dobrze, że od kilku lat Egmont pozwala zapoznać się polskiemu czytelnikowi nie tylko z nowościami, ale również starszymi historiami, które są kultowymi dziełami. "Masakra mutantów" zdecydowanie zasługuje na umieszczenie jej w serii "Punkty zwrotne", ponieważ tym właśnie była. Zmieniła kierunek, w którym podążali mutanci pod wodzą Claremonta i na stałe zapisała się w historii Marvel Comics. Nie jest to komiks który czytam po raz pierwszy. Wydarzenia z "Mutant Massacre" są mi dobrze znane, ale nigdy wcześniej nie miałem kontaktu z tym eventem w języku polskim. Czy na odbiorze przeważył sentyment za "starym dobrym komiksem"? Nie sadzę, bo staram się obiektywnie patrzeć na komiksy sprzed wielu lat. "Masakra mutantów" zestarzała się oczywiście pod wieloma względami technicznymi, ale jako opowieść nadal spełnia swoją funkcję. Jest to komiks, którego nie może zabraknąć w kolekcji osób nazywających się fanami homo superior, więc jedyne co mi pozostaje, to z czystym sumieniem polecić ten tom nie tylko miłośnikom X-Men, ale wszystkim osobom lubiącym dobry komiks superhero.
Ocena: 9/10
Oceń artykuł