Sergiusz Kurczuk
11.06.2018 16:17
Sergiusz Kurczuk
11.06.2018 16:17

„Powrót do przyszłości” to jedna z serii, które przeszły do klasyki kina rozrywkowego. Trzy części pojawiły się w czasach, kiedy Kino Nowej Przygody przeżywało złote czasy, reżyserzy wciąż mieli świeże pomysły, a producenci nie bali się zainwestować w coś, czego widzowie jeszcze nie widzieli. W zwariowanej historii o szalonym naukowcu, który przerabia DeLoreana DMC-12 na wehikuł czasu i nastolatku, spotykającym młodszą wersję swoich rodziców, było wszystko, czego potrzebuje dobry film przygodowy z elementami science fiction. W kolejnych częściach pojawiła się futurystyczna wizja przyszłości oraz Dziki Zachód. Czy można chcieć więcej? Niektórzy uważają, że tak.

Na początku czerwca 2018 roku świat obiegła informacja, że w planach jest 4. część „Powrotu do przyszłości”. Wiele osób wpadło w euforię, ale prawdziwi fani odetchnęli z ulgą, kiedy okazało się, że to tylko fake news. Na szczęście, bo kolejny sequel trylogii Roberta Zemeckisa i Boba Gale'a byłby katastrofą pokroju alternatywnej linii czasowej z 2. części filmu. To nie pierwszy raz, kiedy spekuluje się o 4. część „Powrotu do przyszłości” i chociaż osoby zainteresowane tematem zapewne podeszły do informacji dość sceptycznie, w dobie wszechobecnych prequeli, sequeli, remake'ów i rebootów nigdy nic nie wiadomo. 

Z „Powrotu do przyszłości IV” na całe szczęście nici. Każdy prawdziwy fan serii powinien przyznać w tym momencie rację. Ci, którzy rozpaczają, że nie zobaczą kolejnych przygód doktora Browna i Marty'ego McFly'a przekonają (miejmy nadzieję) poniższe argumenty. 

1. „Powrót do przyszłości” to zamknięta całość

Każdy, kto zna historię serii, może wyskoczyć z kontrargumentem: „Ale przecież pierwsza część też miała być zamkniętą całością, a powstały kolejne dwa filmy”. Z tym że produkcja z 1985 roku miała otwarte zakończenie na wypadek, gdyby film spodobał się tak bardzo, że można będzie stworzyć sequele. Sukces kasowy „Powrotu do przyszłości” spowodował, że Zemeckis i Gale powołali do życia jednocześnie 2. i 3. część, które ukazały się 4 lata później. W ostatnim filmie widzimy, nie tylko zniszczenie Deloreana, ale również spełnienie celu protagonistów. Brown i Marty znaleźli to, czego szukali od pierwszej części. Przeszli całą drogę mitycznego bohatera, osiągając punkt docelowy. Oczywiście można kombinować, stworzyć spin-offy i prequele, ale kolejne filmy dziejące się w uniwersum „Powrotu do przyszłości” zwyczajnie nie mają celu. 

2. Wszystko zostało już opowiedziane w poprzednich filmach

Ten punkt wynika bezpośrednio z pierwszego. Skoro główni bohaterowie odbyli mityczną podróż, wypełnili wszystkie jej punkty. Tym samym przeżyli kluczowe dla całej opowieści doświadczenia, które wprowadziły zmianę w ich życiach. Co jeszcze mogliby pokazać twórcy, żeby produkcja nie była wtórna , ale jednocześnie korespondowała z poprzednimi częściami trylogii? Przestrogą powinna być w tym przypadku saga „Gwiezdnych Wojen”. Co prawda świat stworzony przez George'a Lucasa jest o wiele bardziej otwarty i daje mnóstwo możliwości, ale zarówno przeszłość, jak i przyszłość bohaterów oryginalnej trylogii ukazana w kolejnych seriach, nie została zbyt ciepło przyjęta przez wielu fanów „Star Wars”. W przypadku „Powrotu do przyszłości” prawdopodobnie byłoby podobnie. Oczywiście dalsze losy głównych bohaterów filmu zostały ukazane w serialu animowanym z lat 90.,  grze Telltale Games i serii komiksowej, ale nie wchodzą one do kanonu. Poza tym korzystają na wcześniej pojawiających się w trylogii schematach, przez co nie są dla odbiorcy tak ekscytujące, jak filmowy oryginał.

3. Brak zgody twórców „Powrotu do przyszłości”

Na szczęście Zemeckis i Gale są w tej kwestii zgodni. Po zakończeniu serii postanowili, że nie powinna powstać żadna kontynuacja, czy to w formie sequela, czy remake'u. W tym celu podpisali z wytwórniami Universal i Amblin specjalne umowy, w których zawarli pewien kluczowy punkt. Nikt nie ma prawa ruszać marki bez wcześniejszej zgody Zemeckisa i Gale'a. Póki co „Powrót do przyszłości” z punktu widzenia prawa jest bezpieczny. Oczywiście wszystko może się odwrócić, kiedy twórcy zmienią zdanie. Nie wiadomo też, co się stanie z serią po śmierci Zemeckisa i Gale'a. Na razie jednak filmowcy nie mają w planach wskrzeszania „Powrotu do przyszłości”. 

4. Stan zdrowia Michaela J. Foxa

Jest też pewna fizyczna przeszkoda w postaci choroby, na którą cierpi Michael J. Fox, wcielający się w Marty'ego McFly'a. W latach 90. zdiagnozowano u aktora chorobę Parkinsona, która z roku na rok dawała o sobie coraz silniej znać. Fox zrezygnował z wielu ról i chociaż nadal jest aktywny zawodowo, raczej niebyły w stanie znowu wcielić się w McFlaya na pełen etet. Oczywiście 4. część wcale nie musiałaby dotyczyć przygód Marty'ego, a bohater mógłby pojawić się gościnnie. Należy jednak postawić sobie pytanie, dlaczego seria odniosła taki sukces? „Powrót do przyszłości” bez Marty'ego i Browna nie ma za bardzo sensu, a zaangażowanie do tych ról innych aktorów, odbiłby się producentom czkawką. W końcu dla wielu fanów Fox jest Martym, tak samo, jak Harrison Ford jest Hanem Solo czy Indianą Jonesem. I nawet najlepiej dobrany zastępca tego nie zmieni. 

5. Klasykę powinno zostawić się w spokoju

Wielu współczesnych filmowców cechuje się dość krótkowzrocznym spojrzeniem na kino rozrywkowe. Na pierwszym miejscu stoją pieniądze, więc wykorzystuje się dobrze znane marki, by wycisnąć jeszcze więcej kasy z popularnych serii. Nie zawsze jednak kończy się to dobrze. Przykładem może być nowa wersja „Pogromców duchów”. Filmy z lat 80. należą do klasyki, którą znają całe pokolenia widzów. Odgrzebywanie po kilku dekadach jakiegoś tytułu i robienie jego nowej wersji jest naprawdę ryzykowne, bo w ten sposób twórcy stawiają sobie bardzo wysoką poprzeczkę. Film może być relatywnie dobry (jak na przykład nowy „Blade Runner”), ale jeśli nie spodoba się wiernej rzeszy fanów oryginału, zostanie narażony na ogromną falę krytyki. „Powrót do przyszłości” bez sprzecznie należy do klasyki i nie powinno się na siłę tworzyć kolejnej części lub nowej wersji, żeby nie niszczyć sentymentu, którym dawni widzowie darzą tę serię. 

Miejmy nadzieję, że szefowie wielkich studiów filmowych uszanują wolę twórców i nie będą opowiadać kolejnych przygód doktora Browna i Marty'ego. Odbiłoby się to niekorzystnie na marce, która dla wielu fanów jest świętością. Zresztą przestrogą dla pazernych producentów powinny być chociażby film „Han Solo: Gwiezdne wojny – historie”. Produkcję stworzono, licząc na łatwy zysk, który mieli przynieść wierni fani bohatera. Wygląda jednak na to, że nie wszystkich da się złapać na niekończące się filmowe tasiemce, które nie wnoszą zbyt dużo do serii i równie dobrze mogłyby po prostu nie istnieć.

Sergiusz Kurczuk Redaktor antyradia
Polub Antyradio na Facebooku
CZYTAJ TAKŻE
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.