Dlaczego "Kevin sam w domu" to najgorszy film świąteczny w historii kina?

17.12.2020 15:52
Kevin sam w domu - Macaulay Culkin - kadr z filmu Fot. United Archives/East News

"Kevin sam w domu" jest uznawany za klasykę filmów świątecznych. W rzeczywistości to najgorsza produkcja o świętach Bożego Narodzenia, jaka kiedykolwiek powstała. Oto dlaczego.

Choinka, prezenty i "Kevin sam w domu". Tak, film w reżyserii Chrisa Columbusa stał się swego rodzaju tradycją, a może nawet rytuałem bożonarodzeniowym. Tytuł rokrocznie emitowany przez Polsat zakorzenił się w umysłach Polaków do tego stopnia, że kiedy stacja podjęła ryzyko i postanowiła kilka lat temu zrezygnować z "Kevina" w święta, widzowie zaczęli protestować i niemal wyszli w swoim gniewie na ulicę, jak gdyby ktoś odebrał im prawa człowieka, albo pozbawił środków do życia. I tak jak większość tradycji, komedia familijna jest brana przez jej partycypantów jako coś oczywistego oraz pozbawiona głębszej refleksji nad nią i elementami, z których się składa. A hołubiony przez większość społeczeństwa "Kevin sam w domu" w rzeczywistości nie zasługuje na miłość widzów, ponieważ to jeden z najgorszych filmów świątecznych w historii, wypaczających wartości leżące u podstaw świąt, sięgające daleko poza moralność chrześcijańską. 

"Kevin sam w domu" nie ma sensu

Produkcja z 1990 roku zalicza się do najgorszych filmów świątecznych na bardzo różnych poziomach. Ale zacznijmy od najbardziej podstawowego, czyli kwestii scenariusza "Kevina samego w domu". Za historię opowiedzianą w filmie odpowiada John Hughes - czowiek który stał za najsłynniejszymi komediami familijnymi. Sęk w tym, że większość z nich, podobnie jak "Kevin sam w domu", jest bardzo często pozbawiona jakiejkolwiek logiki. Scenariusz historii o Kevinie jest pełen luk logicznych, które powodują, że film od samego początku nie ma najmniejszego sensu, ponieważ jego bohaterowie zachowują się jak osoby pozbawione zdolności racjonalnego myślenia. 

Polecamy

Rodzina McCallisterów planuje wielki familijny wyjazd do Francji. Oczywiście, że w takich sytuacjach panuje zazwyczaj rozgardiasz i pojawiają się trudne do przewidzenia sytuacje, ale dlaczego bohaterowie trzymają na kuchennym blacie bilety i paszporty, które ulegają zalaniu w wyniku bójki Kevina z bratem? Dlaczego w domu, w którym w dzień wyjazdu spało ponad 10 osób, w tym dzieci, które z reguły wcześnie wstają, nikt nie obudził się na czas i nie poinformował rodziców Kevina, że pora ruszać na lotnisko. Czemu rodzice tytułowego bohatera nie zauważają jego nieobecności w drodze na samolot, skoro z wydarzeń z poprzedniego wieczora wynika, że chłopiec jest raczej trudny do przeoczenia. Jakim cudem po odkryciu, że Kevin nie poleciał z McCallisterami samolotem, do dziecka nie została wysłana żadna osoba dorosła?

Polecamy

Plan rabusiów też jest kompletnie bez sensu. Z ich rozmowy wynika, że McCallisterowie mieszkają nieopodal Michaela Jordana. Czy nie łatwiej byłoby okraść gwiazdora koszykówki lub jego równie bogatych sąsiadów, zamiast rodziny, która jak się potem okazuje, nie ma w zasadzie w domu nic wartościowego? Czemu sąsiedzi nie zauważają dziwnie zachowujących się jegomościów, kręcących się pod rezydencją? Dlaczego Marley nie reaguje odpowiednio do sytuacji i nie pomaga Kevinowi w bardziej odpowiedzialny sposób? I przede wszystkim - co powstrzymało Kevina przez pół filmu przed zadzwonieniem na policję? Kwestie związane z przygotowaniem przez 8-latka misternego planu i zastawieniem pułapek w godzinę, nadludzko szybkiej umiejętności sprzątania oraz braku ofiar śmiertelnych we włamywaczach już pominiemy, bo o tym powstał nie jeden osobny artykuł.

Polecamy

Oczywiście, biorąc pod uwagę fabułę sequela "Kevina samego w domu" można założyć, że rodzice, jak i rabusie to kompletni idioci, jednak to wyjaśnienie nie tłumaczy wszystkich nielogicznych wątków w filmie Columbusa. Sporną kwestią jest też humor filmu. Splastickowo-kreskówkowe gagi może ucieszą fanów "Toma i Jerry'ego", ale prawda jest taka, że zachowanie Kevina bardziej przeraża, niż śmieszy.

"Kevin sam w domu" to opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie

Druga sprawa to relacje między członkami rodziny McCallisterów. Święta to czas rodzinny, czas, w którym spędzamy z najbliższymi i przynajmniej w teorii wszyscy powinni wtedy spijać sobie z dzióbków. Tymczasem w domu rodzinnym Kevina każdy sprawia wrażenie, jakby musiał się spotkać we wspólnym gronie mimo woli. Krzyki, awantury i brak kontroli nad dziećmi są na porządku dziennym. Poza tym, kiedy rodzina orientuje się, że Kevina nie ma w samolocie, tylko matka przejawia jakiekolwiek zmartwienie. Reszta zachowuje się, jakby zapomniano zabrać ze sobą szczoteczki do zębów, a nie 8-letniego chłopca zostawionego na pastwę losu na kilka dni i to w dodatku  święta. Można nawet podejrzewać, że większość członków rodziny McCallisterów odetchnęła z ulgą, że Kevin nie poleciał z nimi do Francji, co podkreśla tylko finał filmu, w którym rodzina spotyka się w końcu z Kevinem, by po kilku sekundach kompletnie go olać i znowu zostawić samego. 

Polecamy

I chociaż w "Kevinie samym w domu" rodzina odgrywa ważną rolę, na pewno nie jest to obrazek, który powinien pojawiać się w kontekście świątecznego nastroju. Wręcz przeciwnie. Jedynym wątkiem, który wpisuje się w ducha rodzinnych świąt to pojednanie się starego Marleya ze swoimi najbliższymi. I chociaż ten moment teoretycznie powinien być fragmentem filmu, w którym Kevin przechodzi przemianę, druga część serii doskonale obrazuje, że metamorfoza była jedynie częściowa, a chłopak nie wyciągnął z całej potyczki z rabusiami właściwie żadnej lekcji.

Polecamy

"Kevin sam w domu" to historia 8-letniego sadysty-socjopaty

I tu pojawia się kolejna kwestia. Na początku filmu twórcy dają wyraźnie do zrozumienia, że Kevina w rodzinie McCallisterów nikt nie lubi - ani starszy brat, ani młodszy kuzyn, który intencjonalnie go obsikał, ani nawet wujek Frank, nazywający chłopca palantem. Jeśli jednak przyjrzymy się postaci tytułowego bohatera, nie powinno nas to wcale dziwić. Kevina nie da się lubić. Jest rozpieszczonym, samolubnym i manipulującym swoją matką dzieciakiem, a jak się później okazuje również socjopatą i sadystą. Reakcją na odkrycie, że został całkowicie sam w domu, jest okrzyk radości i... egzekucja żołnierzyków. Poza tym, przekonany o swojej niemal boskiej mocy, boi się konsekwencji unicestwienia najbliższych. Nie martwi się, co się z nimi stało. Jedyne co go niepokoi to fakt, że ktoś dowie się, że to on stoi za zniknięciem McCallisterów i poniesie przez to karę. 

Polecamy

Szybko okazuje się, że rodzina, która zachowywała się podle w stosunku do Kevina, odpłacała mu się pięknym za nadobne, a wujek Frank, który nie pozwalał obejrzeć chłopcu filmu, miał rację. Protagonista chciał bowiem oglądać tytuł, który zdecydowanie nie jest przeznaczony dla dzieci w jego wieku. Ponadto pozbawionemu empatii Kevinowi bez problemu przychodzi dręczenie włamywaczy, (których oczywiście nie można usprawiedliwiać, co nie zmienia faktu, że tortury są niewspółmierne do dokonanych przez nich zbrodni), z czego czerpie dziką satysfakcję. Już pierwszy atak na rabusiów dokonany przez wejście dla zwierzęcia (po co te drzwiczki, skoro jedynym zwierzątkiem McCallisterów jest ptasznik?) sprawił chłopcu tyle radości, że nawet psycholog-amator od razu zauważy, że ma on poważne problemy natury psychicznej.

Polecamy

Kevin, który w przyszłości zapewne wyrośnie na drugiego Jigsawa z serii "Piła", zamiast zadzwonić na policję, zwrócić się o pomoc do sąsiadów, uciec z domu, który z pewnością jest ubezpieczony, by ratować własną skórę, z radością wciela w życie kolejne fazy swojego morderczego planu, robiąc coraz większą krzywdę dwóm przestępcom. Aż dziw bierze, że w pewnym momencie to oni, nie zadzwonili po gliny, w obawie o swoje życie.

Polecamy

"Kevin sam w domu" - dlaczego jest taki popularny?

W czym tkwi więc sekret "Kevina samego w domu"? Czy ta produkcja jest lustrem, w którym podświadomie przegląda się większa część społeczeństwa, obnażającym brutalną prawdę na temat natury człowieka, czerpiącego satysfakcję z oglądania tortur zadawanych dwójce dorosłych mężczyzn przez sadystyczne dziecko? Być może po części tak jest, ale tak jak zostało wspomniane na początku artykułu, "Kevin sam w domu" stał się częścią świątecznego rytuał poprzez "zasiedzenie". Wałkowany co roku film, po prostu zrósł się z pewnymi zachowaniami związanymi z Bożym Narodzeniem i dlatego bardzo często można usłyszeć frazesy o "niewyobrażaniu sobie świąt bez Kevina".

Polecamy

Ważnym aspektem jest też sentyment za minionymi czasami. Być może popularność tego filmu w naszym kraju wiąże się również z faktem, że padł na podany grunt, ponieważ powstał w czasach, kiedy w Polsce nastał okres transformacji. Większość Polaków zafascynowana "mitycznym Zachodem" z fascynacją oglądała "cuda" czające się w kraju, który dla wielu był synonimem gospodarczego raju. McCallisterwie mają piękny dom, są bogaci, a główny bohater jest esencją amerykańskiej kultury, z obsesją na punkcie bronienia swojego domu na czele.

Polecamy

"Kevin sam w domu" jest więc nie tylko produkcją z bezsensownym scenariuszem, historią, z której nie płynie żaden morał i socjopatycznym głównym bohaterem, ale też filmem, który w zasadzie podważa mit o rodzinie jako najważniejszej jednostce społecznej, który przecież tkwi w podstawie rytuału obchodzenia Bożego Narodzenia. Nie tylko udowadnia powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, ale również pokazuje, że przeciwności losu można pokonać w pojedynkę, przy okazji propagując rozwiązania oparte jedynie na brutalności. 

Polecamy

Czy ten tekst sprawi, że ludzie przestaną oglądać "Kevina samego w domu"? Zapewne nie, bo nie taki był cel jego powstania, ale być może, skoro święta to czas refleksji i zadumy, skłoni kogoś do zastanowienia się, co tak naprawdę stoi za kultową produkcją z Macaulayem Culkinem w roli głównej i głębszego spojrzenia na produkcję, którą wiele osób zna na pamięć.

Polecamy
Sergiusz Kurczuk
Sergiusz Kurczuk Redaktor antyradia
CZYTAJ TAKŻE
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.