„Mulan” – koronawirus sprawił, że Disney postawił na niestandardowe rozwiązania w dystrybucji filmu

„Mulan” Niki Caro to kolejny z aktorskich remake’ów znanych i lubianych animacji wytwórni Disneya. To także jedna z pierwszych popkulturalnych ofiar pandemii koronawirusa. Włodarze największego studia filmowego na świecie musieli postawić na niestandardowe rozwiązania, które nie wszystkim muszą się spodobać.
Film Niki Caro miał trafić na ekrany amerykańskich i światowych kin już w marcu. Z powodu wybuchu pandemii zdecydowano się jednak przesunąć datę premiery. Teraz okazuje się, że Disney, chcąc jednak zarobić jak najwięcej na swojej wysokobudżetowej produkcji, podjął zaskakujące kroki.
Nietypowa strategia Disneya
Film zadebiutował w ostatni piątek na platformie streamingowej Disney+. Jest to platforma płatna, opłacana w miesięcznym abonamencie, niczym Netflix, HBO GO, czy Amazon Prime Video. W ramach tego abonamentu, widzowie mają dostęp do wybranych produkcji filmowych, znajdujących się w ofercie danego serwisu.
Nowa wersja „Mulan” pojawiła się w serwisie jednak w dodatkowo płatnej opcji. Za premierowy dostęp do filmu (który ma być dostępny w tej formie od 4 września do 2 listopada), widzowie zapłacą blisko 30 dolarów lub 20 funtów. Co jednak zupełnie nietypowe – opłata ta jest niezależna od opłaty abonamentowej całego serwisu.
Drożej teraz, taniej w grudniu
Jak podaje portal GamesRadar, okazuje się jednak, że film będzie dostępny także w regularnej, abonenckiej cenie w słynnym serwisie. Tyle, że nastąpi to dopiero 4 grudnia.
Cała sprawa rozbija się o tzw. okna dystrybucyjne. Film kinowy najpierw znajduje się w tzw. kinowym oknie dystrybucji, a dopiero po kilku miesiącach może być dostępny w serwisach VOD. To właśnie z tego powodu cały świat może cieszyć się „Salą Samobójców. Hejterem” Jana Komasy w ramach abonamentu miesięcznego Netfliksa, a w Polsce musimy wybrać się do kina, bądź płacić za dostęp na innych serwisach VOD.
Disney, decydując się wypuścić film na swojej platformie streamingowej, zamiast w kinach, niejako przyspieszył moment streamingowej premiery swojego filmu. Wygląda jednak na to, że traktuje on tę przyspieszoną premierę na równi z premierą kinową, każąc widzom dodatkowo płacić za dostęp. Zupełnie tak, jak za wizytę w kinie.
Wszystkiemu winny koronawirus
Nietypowa strategia firmy wynika oczywiście z faktu, że przez pandemię koronawirusa film nie mógł trafić do regularnej kinowej dystrybucji w Stanach Zjednoczonych. Dziennikarze GamesRadar podają jednak, że Disney otwarcie mówi o tym, że taka strategia dystrybucji jest eksperymentem, mającym na celu umożliwienie produkcji zarobienia większej liczby pieniędzy.
Biorąc pod uwagę, że film kosztował Disneya ponad 200mln dolarów, nic dziwnego, że próbuje najróżniejszych sposobów, aby zarobić na swojej premierze pieniądze. Niezwykle ciekawym będzie jednak zobaczyć, jak powiedzie się ów eksperyment. Ile osób zdecyduje się już teraz wykupić dostęp do filmu, a ile zdecyduje się poczekać na tańszą opcję w grudniu?
Należy także zauważyć, że sprawa tyczy się głównie amerykańskich odbiorców. W innych krajach świata, teoretycznie lepiej radzących sobie z pandemią od USA, film trafi do kin. To podobna sytuacja do tej, która miała miejsce z niedawnym filmem „Tenet” Christophera Nolana, który został szybciej wypuszczony na zagranicznych rynkach, zanim w ograniczonej dystrybucji trafił na ekrany amerykańskich kin. W Polsce "Mulan" dostępna będzie w kinach od piątku 11 września.
Czytaj także: "Mulan", reż. Niki Caro [RECENZJA].
Oceń artykuł