Najnowsze badania obalają zarzuty Hollywood wobec serwisu Rotten Tomatoes

Hollywood odnotowało w roku 2017 spadek zysków w porównaniu do poprzednich lat. Twórcy potencjalnych hitów twierdzą, że to wina portali, w których można oceniać filmy, takich jak Rotten Tomatoes. Naukowcy obalają jednak to twierdzenie.
Niedawno pisaliśmy o absurdalnych tłumaczeniach przedstawicieli Hollywood, którzy twierdzą, że winę za tegoroczne klapy finansowe ponoszą portale, na których można oceniać filmy. Producent, reżyser i scenarzysta w jednej osobie - Brett Ratner, stwierdził wprost, że Rotten Tomatoes rujnuje branżę filmową. Opierając się na własnych obserwacjach, dowiedliśmy, że tego typu serwisy nie mają nic wspólnego z niepowodzeniami tuzów ze wzgórz Los Angeles. Odpowiedź jest o wiele prostsza.
Dziś czas na rundę drugą. Tym razem w sprawie wypowie się przedstawiciel „szkiełka i oka”, człowiek zajmujący się zawodowo analizą danych, Yves Bergquist. Wypowiedź Hollywood zaciekawiła Bergquista, który postanowił przyjrzeć się czy zarzuty Ratnera są prawdziwe. Odpowiedź nie zaskakuje.
Zebrałem dane zwrotne z Box Office'a Mojo dla wszystkich 150 tytułów wypuszczonych w roku 2017, które zarobiły ponad milion dolarów oraz ich oceny z Rotten Tomatoes i przyjrzałem się zbieżnościom między ocenami i wynikami finansowymi dzięki podstawowemu Współczynnikowi Korelacji Pearsona. WKP mierzy linearną korelację pomiędzy dwiema zmiennymi x i y. Jest to wartość od +1 (100% pozytywna korelacja) do -1 (100% negatywna korelacja, często zwana „korelacją odwrotną”). Im wynik WKP jest bliższy 0, tym mniejsza jest korelacja pomiędzy x i y.
Wynik? Niestety. Matematyka jest bezwzględna i mówi, że w 2017 roku nie ma (ani pozytywnej, ani negatywnej) korelacji pomiędzy ocenami z Rotten Tomatoes i wynikami z Box Office'a.
Bergquist, dochodzi więc do podobnych wniosków, co my. Przyczyna 14% spadku zarobionych przez filmy pieniędzy tkwi w samych produkcjach, które są wtóre, nudne i zakładają, że nie warto robić, czegoś nowego, bo widz i tak przyjdzie na kolejną część potencjalnego hitu. Niestety okazuje się, że w dzisiejszych czasach nie wystarczy dobrze znany tytuł i nazwiska z pierwszych stron gazet, by przykuć uwagę, choć trochę wymagającego kinomana. Poza tym świat dominują platformy streamingowe, oferujące o wiele ciekawsze pozycje, niż multipleksy.
To nie pierwszy raz, kiedy klapę finansową zwalano na istnienie Rotten Tomatoes. Fani „Legionu Samobójców” nie mogli przełknąć, że film jest zwyczajnie słaby i węszyli spisek. Hollywood, zamiast szukać winnych powinno zrewidować podejście do robienia filmów. W tym roku w sezonie letnim pojawiło się wiele produkcji, które powinny być potencjalnymi hitami. Kolejne części „Transformers” i „Piratów z Karaibów”, a nawet „Mumia” i „Mroczna wieża” okazały się niewypałami. Ale wcale nie zawsze chodzi o to, że powodem kiepskich wyników musi być brak oryginalności. Filmy takie jak „Spider-Man” (nie dość, że ekranizacja, to jeszcze drugi reboot i kolejna część filmowego uniwersum Marvela), „Wonder Woman” (ekranizacja i część filmowego uniwersum DC), czy „To” (remake i ekranizacja w jednym) dowiodły, że można zrobić przyzwoity film komercyjny, który umie na siebie zarobić.
Oceń artykuł