"New Mutants", reż. Josh Boone - [RECENZJA]

27.08.2020
Aktualizacja: 27.08.2020 17:39
Maisie Williams jako Wolfsbane - kadr z filmu New Mutants|undefined Fot. Everett Collection/East News

"New Mutants" po latach oczekiwań trafili w końcu do kin. Czy warto wybrać się na ostatnie tchnienie filmowego uniwersum o mutantach?

Nie pamiętam filmu, na który czekałem tak długo. I nie chodzi jedynie o wyczekiwanie spowodowane miłością do tematu przewodniego. Chodzi o fizyczne oczekiwanie na pięciokrotnie przekładaną premierę. W końcu produkcja trafiła do kin, chociaż były momenty, w których obawiałem się, czy "New Mutants" w ogóle zaliczą duży ekran. Czy warto było spędzić ostatnie kilka lat na czekanie na premierę ostatniego słowa w filmowym uniwersum X-Men?

Historia nie jest zbyt skomplikowana. Głównymi bohaterami filmu Josha Boone'a są tytułowi mutanci - straumatyzowani nastolatkowie, którzy trafili do dziwnego i trochę przerażającego ośrodka prowadzonego przez doktor Cecilię Reyes (Alice Braga). Jedną z nowych pacjentek jest Dani Moonstar (Blu Hunt), budząca się w szpitalu po dziwnym ataku, w którym ginie cała społeczność rezerwatu rdzennych Amerykanów, gdzie mieszkała. Na miejscu poznaje swoich towarzyszy niedoli - Rahne Sinclair (Maisie Williams), Illyanę Rasputin (Anya Taylor-Joy), Sama Guthriego (Charlie Heaton) oraz Roberto Da Costę (Henry Zaga). Szybko okazuje się, że placówka nie jest tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje.

kadr z filmu New Mutants Fot. foto: Everett Collection/East News

"New Mutants" od dawna byli zapowiadani jako połączenie filmu superbohaterskiego z horrorem. O tym, że taki alians jest możliwy wiedzą doskonale czytelnicy komiksów. Wystarczy postawić za przykład, chociażby słynną "Demon Bear Saga", która była głównym źródłem inspiracji do powstania tej produkcji. Chociaż "New Mutants" zawierają wiele cech kina grozy i w miarę sprawnie nimi operują, zabiegi nie do końca spełniają swoją funkcję. Mimo usilnych starań, wątek superbohaterski wysuwa się na prowadzenie, chociaż nie jest to typowa produkcja o zamaskowanych herosach.

Komiksowy pierwowzór powstał w latach 80., kiedy za serie opowiadające o mutantach odpowiadał Chris Claremont. Każdy, kto chociaż powierzchownie poznał dzieła tego twórcy, zapewne wie, że ma on zamiłowanie do ukazywania ludzkiej strony pisanych przez siebie postaci. W jego komiksach bardzo często można było zobaczyć postacie "w cywilu", które radziły sobie z problemami osobistymi. Ten aspekt po części udało się przenieść Boone'owi na duży ekran. Tytułowi Nowi Mutanci nie paradują w żadnych fikuśnych trykotach i nie ratują świata. Pojedynki też zostały ograniczone do potrzebnego minimum. W tym aspekcie nie ma więc mowy o kinie superbohaterskim, tylko raczej dramacie przeznaczonym dla szukających swojego "ja" nastolatków.

Blu Hunt jako Dani Moonstar - kadr z filmu New Mutants Fot. foto: Everett Collection/East News

Superbohaterskość "New Mutants" została umiejscowiona gdzie indziej. Bardzo ważną kwestią jest bowiem gen X obecny w DNA protagonistów. W pewien sposób ten wątek spina całą historię. Ale to tylko jeden filar, na którym opiera się ta opowieść. Znacznie ważniejszy jest motyw przewodni "New Mutants" - walka z traumą. Bo tak naprawdę o tym jest ten film. Każdy z bohaterów ma za sobą tragiczną historię wynikającą z posiadanych mocy. Nowi Mutanci nie tylko muszą nauczyć się je kontrolować, by walczyć z fizycznym zagrożeniem, ale przede wszystkim dokonać rozrachunku z własną przeszłością.

Z tego powodu "New Mutants" to film bardzo mroczny, czasami nawet idący w kierunku, którego widz przeciętnego kina superhero może się nie spodziewać. Jednocześnie produkcja jest niezwykle kameralna, więc nic dziwnego, że planowano finalnie przenieść premierę z kina na platformy streamingowe. Ta intymność historii wynika nie tylko z akcji rozgrywającej się praktycznie w jednym miejscu i obsady "New Mutants" liczącej tak naprawdę sześcioro postaci. Chodzi raczej o tematykę filmu, czyli próbę radzenia sobie z okropnymi doświadczeniami z przeszłości i odpowiadanie na egzystencjalne pytania.

Anya Taylor-Joy jako Magik - kadr z filu New Mutants Fot. foto: Everett Collection/East News

Mała ilość postaci nie oznacza jednak z góry odpowiednio zbalansowanych portretów psychologicznych bohaterów. Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się Dani i Rhane oraz Illyana (która pewnie stanie się ulubienicą znacznej części widowni). Te bohaterki są całkiem dobrze skonstruowane i wywołują w widzu zamierzone przez twórców emocje. Niestety Sam, Bobby i doktor Reyes pełnią raczej rolę postaci drugoplanowych. A szkoda, chociaż zdaję sobie sprawę, że taka decyzja reżysera wynika najprawdopodobniej z chęci rozwinięcia męskiej części New Mutants w kolejnych częściach, do których premiery nigdy nie dojdzie.

I tu tkwi największy problem tej produkcji. W zamyśle twórców "New Mutants" mieli być wprowadzeniem do większej historii, której pełen potencjał rozwijałby sequele. Po przejęciu 20th Century Fox przez Disneya wiemy już, że kontynuacji "New Mutants" nie będzie. Ta decyzja znacznie wpłynęła na datę premiery filmu, bo twórcy musieli zmodyfikować scenariusz i dograć pewne sceny. To niestety widać, bo scenariuszowo w wielu miejscach panuje chaos.

Problemem jest też całkowicie przewidywalna fabuła. Być może osoba niezaznajomiona z tematem będzie zaskoczona pewnymi sytuacjami, ale ktoś, kto zna komiksowe uniwersum, przewidzi każdy ruch scenarzysty. Przez to seans jest mało ekscytujący i nie pomagają nawet horrorowe wstawki, które raczej nie wywołują planowanej przez twórców grozy. Więc wcześniej wspomniane połączenie horroru z kinem superbohaterskim nie do końca się udało.

kadr z filmu New Mutants Fot. foto: Everett Collection/East News

Kolejnym minusem, niejako wynikającym z poprzedniego zarzutu, jest schematyczność "New Mutants". Film bazuje na oklepanych rozwiązaniach, zarówno jeśli chodzi o konstrukcję postaci, antagonistów, jak i całej struktury scenariuszowej. Tego typu zabiegi pojawiły się w setkach filmów i seriali i chociaż stosowanie ich nie jest jakimś karygodnym błędem, na pewno nie działa pozytywnie na budowanie ekscytacji podczas seansu "New Mutants".

Może wcielę się teraz w adwokata diabła, ale przyczyna tego stanu rzeczy jest oczywista. Na niekorzyść filmu zadziały nie tylko dokrętki i decyzja o braku kontynuacji, czyniąca z "New Mutants" produkcję trochę bez większego celu, ale również ciągle przekładane daty premiery. Gdyby tytuł ukazał się na początku 2018 roku, na pewno byłby oceniony znacznie lepiej. Niestety w ciągu ostatnich dwóch lat filmy superbohaterskie (a zwłaszcza produkcje Marvel Studios) poszły znacznie na przód, co trochę pogrążyło ten film i ustawiło go na spalonej pozycji. 

To chyba jedyne zarzuty, bo nie można przyczepić się ani do efektów specjalnych, ani choreografii walk oraz gry aktorskiej głównych bohaterów. Może w pewnych scenach niektóre kwestie wypadają trochę pretensjonalnie, ale oglądając film, widz ma wrażenie, że rzeczywiście patrzy na komiksową postać, a nie na aktora ją grającego. Warto jednak zwrócić uwagę, na wiele odstępstw od komiksowego oryginału. Twórcy postanowili potraktować materiał źródłowy jedynie jako bazę do własnej eksploracji pewnych tropów, podsuniętych im przez komiksowych autorów. Pod tym względem "New Mutants" przypominają "Logana". Niektóre wątki rozwinięto bardzo ciekawie, inne delikatnie rzecz ujmując, zepsuto.

Z tego powodu fani komiksów mogą się poczuć nieco rozczarowani i być trochę zawiedzeni zmarnowaniem potencjału oryginalnym New Mutants. Seria stworzona przez Claremonta była powiewem świeżości tchniętym w uniwersum Marvela. Mimo swojego równie mrocznego charakteru wykorzystywała przeciwwagę w postaci lżejszych elementów pochodzących z żucia typowych nastolatków. W filmie starano się trochę do nawiązać, ale z marnym skutkiem. Wstawki "humorystyczne" sprawiają wrażenie wepchniętych na siłę i bije od nich nieszczerość.

Chociaż pojawia się wiele uwag krytycznych, nie można mówić o "New Mutants" jako filmie złym. To po prostu przeciętne kino akcji z elementami horroru, dramatu, science fiction i produkcji przeznaczonych dla nastolatków. Bo mimo wszystko klimat telewizyjnego filmu dla kilkunastoletnich odbiorców w pewnych scenach się pojawia i zdecydowanie działa na plus tej produkcji.

Mimo wielu wad, muszę przyznać, że mam do "New Mutants" pewną słabość. Może i nie jest idealną adaptacją komiksowej drużyny i posiada dużo wad, ale z drugiej strony wzbudza we mnie jakąś nieracjonalną sympatię. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że New Mutants z komiksów to jedna z moich ulubionych drużyn mutantów, więc nie patrzę na temat obiektywnie. Chociż pojawiło się lekkie rozczarowanie, nie zaniżyło szczególnie oceny tej produkcji.

Maisie Williams jako Wolfsbane, Charlie Heaton jako Cannonball - kadr z filmu New Mutants Fot. foto: Everett Collection/East News

W żołnierskich słowach: jeśli zastanawiacie się, czy wybrać się na "New Mutants" do kina, odpowiem pewną podpowiedzią. Jest to zdecydowanie lepszy film niż "Dark Phoenix", co nie zmienia faktu, że posiada kilka wad ostatniej części "X-Men". Chociaż próbowano wprowadzić trochę świeżego powietrza do serii istniejącej od 20 lat, udało się to jedynie częściowo. Nadal dominuje podejście do adaptacji komiksów ukazywane w filmach o homo superior. Jeśli więc należycie do fanów kinowych przygód mutantów, "New Mutants" przypadnie Wam do gustu. Może nie jest tak dobitnym pożegnaniem z uniwersum "X-Men" jak historia o Mrocznej Phoenix, ale przynajmniej nie irytuje na każdym kroku.

Ocena: 7

Zobacz też: "Dark Phoenix", reż. Simon Kinberg - [RECENZJA] 

Sergiusz Kurczuk
Sergiusz Kurczuk Redaktor antyradia
CZYTAJ TAKŻE
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.