Nowa postać z remake'u „Aladyna” to kolejny przykład „whitewashingu”?

Aktorska wersja przygód disnejowskiego Aladyna wzbudza kontrowersje od samego początku. Pojawił się kolejny zarzut o tak zwany „whitewashingu”, czyli celowe wybielanie postaci, które oryginalnie miały inny kolor skóry.
Kolejna klasyczna animacja Disneya, zostanie uwspółcześniona, a rysunkowe postacie zastąpione prawdziwymi aktorami, których wspomogą najnowsze komputerowe technologie. Mieliśmy już do czynienia z tego typu remakiem w przypadku „Księgi dżungli” oraz „Pięknej i Bestii”. Niebawem oprócz „Aladyna”, który wejdzie na ekrany kin 24 maja 2019 roku, zobaczymy również nową wersję „Króla Lwa”, „Dumbo”, a nawet „Kubusia Puchatka”. Żaden z tych filmów nie wzbudzał jednak tyle kontrowersji, co historia ubogiego chłopaka, który dzięki magii zdobywa rękę arabskiej księżniczki. Niektórym przyszłym widzom nie spodobał się angaż do filmu Naomi Scott, która zagra Dżasminę. Aktorka ma co prawda po matce korzenie hinduskie, ale pojawiły się głosy, że córkę Sułtana powinna zagrać artystka pochodząca z Bliskiego Wschodu.
Jednak prawdziwe oburzenie wywołał fakt, że w filmie opartym na „Baśniach tysiąca i jednej nocy” wystąpi... norweski książę Anders. W postać wcieli się Billy Magnussen, który ma bardzo północną urodę. Bohater Magnussena ma być kandydatem na męża pięknej Dżasminy. Disney zarzeka się, że to zupełnie nowa postać, która nie pojawiła się w oryginalnej wersji. I to jest akurat fakt. Żaden Anders nie wystąpił w animacji z 1992 roku. Był za to inny książę, który marzył o poślubieniu córki Sułtana - Achmed. Zadufany w sobie jegomość szybko zniknął z ekranu dzięki tygrysowi Radży. W nowej wersji zniknął i to na dobre. Przynajmniej na razie w obsadzie nie figuruje taka postać.
Trudno nie zauważyć w tym dziwnym ruchu studia zakamuflowanego „whitewashingu”. Ten termin zmienił swoje znaczenie na przestrzeni dekad kinematografii. Początkowo chodziło o granie osób o kolorze skóry innym niż biały, przez specjalnie ucharakteryzowanych białych aktorów. Jeszcze nie tak dawno Rudolf Valentino z powodzeniem wcielał się w arabskich szejków. Jednak te czasy już minęły. Teraz Hollywood działa inaczej. Po prostu w scenariuszu zmienia się kolor skóry postaci i angażuje białych aktorów tam, gdzie powinni występować osoby o ciemniejszych odcieniach skóry. Ostatnio z tego powodu głośno było o sprawie Eda Skreina. Aktor zrezygnował z roli w „Hellboyu” po tym, jak dowiedział się, że ma grać postać, która w komiksach była pochodzenia azjatyckiego.
Producent filmu Guya Ritchiego, Dan Lin, postanowił odeprzeć te zarzuty. Powołał się na fakt, że pochodzi z Tajwanu, więc o rasizmie nie może być mowy.
Spójrzcie na mnie. No wiecie, nie jestem typowym kolesiem. Słuchajcie, mam wielkie szczęście pracować w Hollywood. Wyróżniam się. Więc kiedy zaczynałem pracę nad tym filmem, chciałem zrobić jego inną wersję. Na szczęście dla mnie Guy Ritchie ma taką samą wizję, Disney ma taką samą wizję, zresztą nie jesteśmy tu, by robić „Księcia Persji”. Chcemy zrobić film, który będzie autentyczny dla świata.
Tłumaczenie nie jest zbyt przekonujące. To prawda, różnorodność to ważna cecha filmu, który jest skierowany przede wszystkim do najmłodszych widzów. Dzięki takiej produkcji dzieci uczą się, że świat jest zróżnicowany. Pozostaje tylko kwestia autentyzmu, która w tym wypadku jest bardzo naciągana (pomijam fakt, że to ekranizacja baśni, w której występują latające dywany i dżinny uwięzione w lampach). Historycy dowiedli co prawda, że mieszkańcy północnych części Europy zapuszczali się w cieplejsze rejony świata. Skandynawowie między IX a XVII wiekiem nawiązywali kontakty z Muzułmanami, chociaż zazwyczaj nie były one pokojowe. Najeźdźcy z Północy kuszeni bogactwem bliskowschodnich miast wybierali się na niebezpieczne wyprawy. Jednak muzułmańskie wojska często były silniejsze i Skandynawowie doszli do wniosku, że praktyczniej będzie handlować z wyznawcami Allaha, niż z nimi walczyć.
Trudno jednak sobie wyobrazić, żeby władca z Bliskiego Wschodu chciał w ramach pokoju, wydać swoją córkę za przybysza z terenów Norwegii. Być może w wyobraźni scenarzysty Johna Augusta jest to możliwe, ale raczej mija się z wyżej wspomnianym autentyzmem. W oryginalnej baśni o Aladynie akcja toczy się na terenie bliżej nieokreślonego państwa muzułmańskiego na terenie Azji. Lepiej byłoby więc nawiązać do oryginału, bo małżeństwa chińsko-muzułmańskie to częsta praktyka w dynastii Tang z VII wieku. Zachowałoby jednocześnie autentyzm i różnorodność, tak ważną dla Hollywood.
Oceń artykuł