Natalia Hluzow
09.11.2020 21:11
Natalia Hluzow
09.11.2020 21:11

„The Crown 4” zabiera nas w podróż do lat 80. XX wieku, jednak nie jest to szalona wycieczka w stylu „Stranger Things”, „Glow” czy „Pose”. Nowy sezon rozpoczyna się objęciem rządów w Wielkiej Brytanii przez Margaret Thatcher w 1979 roku, a kończy się wraz z ich zakończeniem w roku 1990. W niemal każdym z odcinków poruszona jest inna istotna kwestia dotycząca polityki wewnętrznej lub zagranicznej Zjednoczonego Królestwa. Przyglądamy się więc walce z organizacją IRA, wojnie o Falklandy, piętnowaniu apartheidu w RPA, a także polityce gospodarczej prowadzonej twardą ręką pani premier. To oczywiście tylko jedna linia fabularna 4. sezonu "The Crown". W nowym sezonie, jak zwykle, równie ważne co sprawy państwowe są prywatne losy rodziny królewskiej. A w tej dziedzinie scena należy tym razem do tej jedynej - pięknej i tragicznej postaci Lady Di.

Diana Spencer 4. sezon The Crown Fot. materiały prasowe Netflix
Przeczytaj także

Żelazna Dama i Królowa ludzkich serc

Już sam plakat promujący 4. sezon „The Crown” sugeruje, na kim skupi się 10 nowych odcinków serialu Netfliksa stworzonego przez Petera Morgana. Prócz Elżbiety II tradycyjnie znajdującej się w centrum wydarzeń produkcji, na pierwszy plan wysuwają się dwie nowe, zupełnie różne bohaterki: „Żelazna Dama” oraz „Królowa ludzkich serc”.

W rolę Margaret Thatcher z powodzeniem wciela się Gillian Anderson, znana przede wszystkim jako Agentka Scully z serialu „Z Archiwum X”, a młodszym widzom – jako mama głównego bohatera „Sex Education”. Anderson w roli pierwszej kobiety premier w historii Wielkiej Brytanii początkowo irytuje. Jej głos drażni, charakteryzacja jest trudna do zaakceptowania, a ekspresja wydaje się dziwaczna – jednak tylko dla tych, którzy nie są zaznajomieni ze sposobem bycia i wysławiania się prawdziwej „Żelaznej Damy”. Wystarczy poświęcić chwilę na przejrzenie materiałów archiwalnych z udziałem Thatcher, by odkryć, że aktorka świetnie radzi sobie z karkołomnym zadaniem naśladowania specyficznych cech brytyjskiej pani premier.

Margaret Thatcher 4. sezon The Crown Fot. materiały prasowe Netflix

Jeśli chodzi o młodziutką Emmę Corrin grającą jeszcze młodszą od siebie Dianę Spencer, aktorka do złudzenia przypomina księżną Walii z początków jej kariery na królewskim dworze. Jest urocza i słodka, ale nie przesłodzona. Piękna, ale nie posągowa. I dobrze radzi sobie nie tylko z wyglądaniem na ekranie, ale także z przekazywaniem bardziej skomplikowanych emocji związanych z jej trudnym związkiem z księciem Walii oraz zaburzeniami odżywiania.

Casting był zresztą od zawsze mocną stroną „The Crown”. Zarówno pierwsza obsada ze zjawiskową Claire Foy na czele, jak i aktualna, w której znaleźli się Olivia Colman, Helena Bonham Carter, Tobias Menzies, Josh O'Connor, Erin Doherty i Emerald Fennel zadziwia podobieństwem do autentycznych postaci i talentem w ich kreowaniu. Tym, co jednak znacząco różni 4. sezon „The Crown” od poprzednich, jest ogromna trudność z utożsamieniem się z którymkolwiek z przedstawicieli rodziny królewskiej.

Przeczytaj także

Królowe Śniegu z Buckingham Palace

Nie chodzi oczywiście o to, że oglądając poprzednie sezony „The Crown” można poczuć się jak królowa Wielkiej Brytanii. Niemniej, rozterki młodej Elżbiety II, emocje targające jej mężem, księciem Filipem, namiętności księżniczki Małgorzaty czy problemy księcia Karola (w 3. sezonie) były czymś, co widzowie mogli przeżywać wspólnie z bohaterami. Oglądając poprzednie sezony „The Crown” mogliśmy sympatyzować z uprzywilejowanymi przedstawicielami królewskiego rodu, a czasem nawet ich żałować. Nowe odcinki „The Crown” diametralnie zmieniają tę perspektywę. Rodzina Elżbiety II jest nieprzystępna, oziębła, niesamowicie wyniosła i w znaczącej ilości scen – zwyczajnie okrutna. Jedynie królowa i jej mąż zdobywają się czasem na ludzkie odruchy, ale i tych jest w 4. sezonie niewiele. Reszta książąt i księżniczek to okropne postaci, które jawią się jako czarne charaktery tej historii. I choć ostatni odcinek sezonu próbuje rzucić nieco inne światło na to wszystko, co zobaczyliśmy w poprzednich epizodach, w każdej scenie z udziałem Diany to ona jest protagonistką postawioną między prawdziwymi królami i królowymi śniegu. W pozostałych momentach heroiną jest Margaret Thatcher, a nie Elżbieta, Małgorzata czy Karol, który w kwestii odbioru postaci stracił zdecydowanie najwięcej. 

Mam nadzieję, że nie jest to efekt przypadkowy i właśnie taki był zamysł twórców, którzy 4. sezon „The Crown” postanowili opowiedzieć z perspektywy Lady Di oraz Iron Lady. Bo to właśnie ich uczucia i dylematy są najbliższe widzowi podczas seansu 10 nowych odcinków „The Crown”.

Elżbieta II i Karol - 4. sezon The Crown Fot. materiały prasowe Netflix

Królewska elegancja "The Crown" 

W kwestii wizualnej, jak zwykle dopieszczony został każdy szczegół. Nowy sezon, podobnie jak poprzednie, jest wysmakowany i stonowany, choć w scenach przedstawiających Dianę Spencer serialowy świat nieco się ożywia, a na ścieżce dźwiękowej pojawiają się nawet przeboje muzyki popularnej. Podobnie jak w przypadku poprzednich sezonów, zachwycające ujęcia rozległych terenów królewskich i książęcych posiadłości przeplatane są kameralnymi i dość ciemnymi, bliskimi kadrami we wnętrzach. Wszystkie zrealizowane są z zegarmistrzowską precyzją i wyczekane co do sekundy. Ten królewski styl to kolejny znak rozpoznawczy twórców serialu o Brytyjskiej Koronie.

Przeczytaj także

"The Crown" - czy warto oglądać 4. sezon?

Czy warto zatem poświęcić 10 godzin na oglądanie 4. sezonu „The Crown”? To zależy. Każdy, kto choć raz zetknął się z tym serialem, wie, że „The Crown” to pozycja dla koneserów powolnych, minimalistycznych opowieści oraz miłośników współczesnej historii Wielkiej Brytanii. Jeśli zaliczasz się do jednej z tych grup, z pewnością bardzo dobrze znasz poprzednie sezony tej produkcji Netfliksa i jej nowa odsłona na pewno Cię nie rozczaruje, gdyż w żaden sposób nie odbiega poziomem od pozostałych. Jeśli zaś wolisz lekką i przyjemną rozrywkę, a do obejrzenia nowego sezonu „The Crown” skusiły Cię zamiłowanie do Gillian Anderson lub obecność słynnej Lady Di – odpuść sobie. Ten serial niestety nie umili Ci wieczoru. Ja stoję w tej klasyfikacji gdzieś pośrodku, dlatego doceniam i polecam, ale na chłodno i bez przesadnej ekscytacji – niczym mieszkańcy Buckingham Palace.

Premiera „The Crown” na Netflix już 15 listopada 2020.

Ocena: 6/10

 

Natalia Hluzow Redaktor antyradia
Polub Antyradio na Facebooku
CZYTAJ TAKŻE
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.