„Modyfikowany węgiel” – 1. sezon [RECENZJA]
![„Modyfikowany węgiel” – 1. sezon [RECENZJA]](https://gfx.antyradio.pl/var/antyradio/storage/images/film/recenzje/modyfikowany-wegiel-altered-carbon-s01-recenza-19865/1361233-6-pol-PL/Modyfikowany-wegiel-1.-sezon-RECENZJA_article.jpg)
Serial „Altered Carbon” to jedna z najbardziej oczekiwanych produkcji 2018 roku. Czy faktycznie jest na co czekać?
„Modyfikowany węgiel” ma w sobie wszystko, czego potrzeba, by stworzyć prawdziwy hit: fantastyczny klimat, fascynującego głównego bohatera, tajemnicę do rozwikłania, intrygującą wizję przyszłości, sporą dawkę nagości, seksu i przemocy oraz wątek romantyczny. A jednak niedomiar jednych i przedawkowanie innych składników sprawiło, że niestety nie można nazwać go strzałem w dziesiątkę. Co najwyżej mocną siódemką. Czy warto zatem poświęcać 10 godzin życia, by obejrzeć „Altered Carbon”? Zdecydowanie tak, ale zmniejszając zawczasu swoje oczekiwania.
„Modyfikowany węgiel” – czy trzeba znać książkę?
Już na wstępie zaznaczam, że nie czytałam powieści Richarda K. Morgana. Serial oglądałam więc bez żadnych spoilerów i wiedzy o tym, jakich wydarzeń i zwrotów akcji mam się spodziewać (prócz tych zapowiadanych w zwiastunach). Dzięki temu mogłam w pełni dać się ponieść tej cyberpunkowej historii, nie porównując każdego wątku z tym „jak to było w książce”.
Trzeba przyznać, że bez znajomości lektury początkowo trudno odnaleźć się w terminologii używanej przez bohaterów. Twórcy „Modyfikowanego węgla” od razu bowiem wrzucają widza w wir wydarzeń. Jest to jednak tylko chwilowe zagubienie, które mija po 2-3 pierwszych odcinkach. Później doskonale orientujemy się już w tym, co to są stosy (stacks) i powłoki (sleeves), kim jest Meth czy Envoy oraz znamy zasady panujące w świecie przedstawionym. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że jest to świat bardzo spójny, podobnie jak tocząca się w nim kompletna historia. Nie spodziewajcie się więc, że będziecie w stanie racjonalnie dawkować sobie ten serial. „Altered Carbon” to produkcja przygotowana tak, by od razu pochłonąć ją w całości.
O czym jest „Altered Carbon”?
10-godzinny seans „Modyfikowanego węgla” rozpoczynamy od poznania głównego bohatera, Takieshiego Kovacsa, jednak jeszcze nie w powłoce Joela Kinnamana, w której będzie nam się prezentował przez większość filmu. Cała historia opiera się bowiem na idei, że w przyszłości oddalonej o ponad 300 lat, ludzie będą zmieniać ciała jak stroje, a całe nasze jestestwo będzie zapisywane na przenośnym dysku zwanym stosem. Oczywiście jak to w życiu bywa – ci, których na to stać, będą mogli pozwolić sobie na najlepsze powłoki i prawdziwą nieśmiertelność przeżywaną w kolejnych klonach swojego ciała. Uboższym pozostaną natomiast powłoki „z urzędu”, a jeśli ktoś zniszczy ich stos – prawdziwa śmierć.
Nie znaczy to oczywiście, że ciała Metha (jak nazywani są bogowie olimpijscy przyszłości) nie da się zabić. Kiedy więc ginie jedno z wcieleń najbardziej wpływowego człowieka na świecie, Laurensa Bancrofta, ten za wszelką cenę chce poznać sprawcę mordu. Do rozwiązania swej tajemniczej śmierci zatrudnia legendarnego wojownika, Takieshiego Kovacsa, którego musiał w tym celu wybudzić z 250-letniego letargu. Szybko jednak wychodzi na jaw, że to nie jedyny powód, dla którego Kovacs został przywrócony do życia w takiej a nie innej powłoce…
Czym inspirowali się twórcy „Modyfikowanego węgla”?
Jak na cyberpunkowe dzieło przystało, w serialu znajdziemy wiele zapożyczeń z innych tekstów kultury. Od Biblii począwszy, na „Blade Runnerze 2049” skończywszy. Meths – nazwa jaką określa się nieśmiertelną elitę – to np. nawiązanie do Matuzalema (ang. Methuselah), najstarszego człowieka w Starym Testamencie. Scena wybudzania głównego bohatera, podobnie jak trening siły umysłu w wirtualnym świecie, to elementy żywcem wyjęte z „Matrixa” (pamiętacie, że „łyżka nie istnieje”?); zaś scenografia, zdjęcia, kostiumy i przede wszystkim główny bohater – to już absolutna kalka z „Łowcy androidów”. Widać też, że Joel Kinnaman budując postać Kovacsa mocno wzorował się na Ricku Deckardzie oraz na detektywach z klasyków kina noir, m.in. ograniczając się do minimalistycznego aktorstwa.
Jego bohater jest twardy, sarkastyczny, milczący i z pozoru niewzruszony, jednak w ostatecznym rozrachunku – rycerski i gotów do poświęceń. Partneruje mu zadziorna Martha Higareda w roli policjantki, Kristin Ortegi, oraz świetny Chris Conner jako android Poe. Prócz nich na ekranie zobaczymy też m.in. Jamesa Purefoy’a oraz Kristin Lehman, którzy wcielili się w obrzydliwie bogatych Bancroftów, Dichen Lachman jako siostrę Kovacsa oraz Renée Elise Goldsberry jako Quell – tragicznie zmarłą ukochaną i mentorkę głównego bohatera.
Wątek miłosny w „Modyfikowanym węglu”
I to właśnie Quell jest najsłabszym ogniwem całego filmu. Przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do pozostałych członków obsady, wcielająca się w nią aktorka słabo radzi sobie w swojej roli – wojowniczki, mentorki i zarazem miłości Kovacsa. Ponadto, rzeczonej miłości i związanych z nią wizji, halucynacji i pompatycznych wyznań jest po prostu za dużo. Do tego stopnia, że sceny te wypadają tanio, a momentami wręcz żenująco, więc zamiast wzruszać – śmieszą i przyprawiają o mdłości. Psuje to niemal każdy odcinek serialu i przeszkadza w pozytywnym odbiorze całości.
Zupełnie inaczej prezentuje się relacja Kovacsa i porucznik Ortegi, która od początku pełna jest chemii i pikanterii. Jednak czy twórcy zdecydują się zainwestować w tę znajomość? To wiedzą już tylko oni i zapewne fani książek Richarda K. Morgana. Niestety, póki co w tym temacie postawili przede wszystkim na wspomnienia i wyimaginowane dialogi z Quell.
Czy warto obejrzeć „Modyfikowany węgiel”?
Na szczęście, nie samym wątkiem Quell żyje ta historia. Twórcy dodali też intrygi, spiski, tortury, dylematy moralne, wątki religijne i piękne choreografie walk oraz sporą dawkę nagości (i to nie tylko w żeńskim wydaniu), seksu, dewiacji i naturalistycznej przemocy, co – jak sugeruje gigantyczny sukces „Gry o tron” – jest niemal gotowym przepisem na sukces. Tylko zamiast smoków i średniowiecznego klimatu, wstawili tu bohatera wyjętego wprost z filmu noir, seksowną i hardą policjantkę, retro androida, hakerów oraz snobistyczną elitę, a wszystko to zanurzyli w cyberpunkowym sosie, dodając szczyptę czarnego humoru. Gdyby tylko odpuścili sobie wspominki i epatowanie złamanym sercem głównego bohatera oraz nieco lepiej rozłożyli akcenty w finałowym odcinku, byłoby naprawdę idealnie. I być może czekałabym nawet na 2. sezon. A tak jest tylko dobrze i póki co nie widzę sensu w kontynuowaniu tej historii, zważywszy na to, jak się skończyła.
Niemniej 1. sezon „Modyfikowanego węgla” warto zobaczyć, choćby dla samego Joela Kinnamana, który ma szanse stać się nowym Fassbenderem czy Goslingiem (jeśli tylko przestanie grać idiotów pokroju Ricka Flaga z „Legionu samobójców”). A także dla wizualnych wrażeń i możliwości przyjrzenia się całkiem prawdopodobnej wizji przyszłości, które są dowodem na to, że twórcy „Altered Carbon” traktują swoich widzów o wiele poważniej, niż niejeden hollywoodzki filmowiec. Premiera serialu już 2 lutego 2018 roku na platformie Netflix.
Ocena: 7,5/10
Oceń artykuł