„Modyfikowany węgiel” – 1. sezon [RECENZJA]

22.01.2018
Aktualizacja: 18.04.2019 11:35
„Modyfikowany węgiel” – 1. sezon [RECENZJA] Fot. materiały prasowe

Serial „Altered Carbon” to jedna z najbardziej oczekiwanych produkcji 2018 roku. Czy faktycznie jest na co czekać?

„Modyfikowany węgiel” ma w sobie wszystko, czego potrzeba, by stworzyć prawdziwy hit: fantastyczny klimat, fascynującego głównego bohatera, tajemnicę do rozwikłania, intrygującą wizję przyszłości, sporą dawkę nagości, seksu i przemocy oraz wątek romantyczny. A jednak niedomiar jednych i przedawkowanie innych składników sprawiło, że niestety nie można nazwać go strzałem w dziesiątkę. Co najwyżej mocną siódemką. Czy warto zatem poświęcać 10 godzin życia, by obejrzeć „Altered Carbon”? Zdecydowanie tak, ale zmniejszając zawczasu swoje oczekiwania.

„Modyfikowany węgiel” – czy trzeba znać książkę?

Już na wstępie zaznaczam, że nie czytałam powieści Richarda K. Morgana. Serial oglądałam więc bez żadnych spoilerów i wiedzy o tym, jakich wydarzeń i zwrotów akcji mam się spodziewać (prócz tych zapowiadanych w zwiastunach). Dzięki temu mogłam w pełni dać się ponieść tej cyberpunkowej historii, nie porównując każdego wątku z tym „jak to było w książce”.

Trzeba przyznać, że bez znajomości lektury początkowo trudno odnaleźć się w terminologii używanej przez bohaterów. Twórcy „Modyfikowanego węgla” od razu bowiem wrzucają widza w wir wydarzeń. Jest to jednak tylko chwilowe zagubienie, które mija po 2-3 pierwszych odcinkach. Później doskonale orientujemy się już w tym, co to są stosy (stacks) i powłoki (sleeves), kim jest Meth czy Envoy oraz znamy zasady panujące w świecie przedstawionym. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że jest to świat bardzo spójny, podobnie jak tocząca się w nim kompletna historia. Nie spodziewajcie się więc, że będziecie w stanie racjonalnie dawkować sobie ten serial. „Altered Carbon” to produkcja przygotowana tak, by od razu pochłonąć ją w całości.

modyfikowany węgiel recenzja Fot. foto: materiały prasowe

O czym jest „Altered Carbon”?

10-godzinny seans „Modyfikowanego węgla” rozpoczynamy od poznania głównego bohatera, Takieshiego Kovacsa, jednak jeszcze nie w powłoce Joela Kinnamana, w której będzie nam się prezentował przez większość filmu. Cała historia opiera się bowiem na idei, że w przyszłości oddalonej o ponad 300 lat, ludzie będą zmieniać ciała jak stroje, a całe nasze jestestwo będzie zapisywane na przenośnym dysku zwanym stosem. Oczywiście jak to w życiu bywa – ci, których na to stać, będą mogli pozwolić sobie na najlepsze powłoki i prawdziwą nieśmiertelność przeżywaną w kolejnych klonach swojego ciała. Uboższym pozostaną natomiast powłoki „z urzędu”, a jeśli ktoś zniszczy ich stos – prawdziwa śmierć.

Nie znaczy to oczywiście, że ciała Metha (jak nazywani są bogowie olimpijscy przyszłości) nie da się zabić. Kiedy więc ginie jedno z wcieleń najbardziej wpływowego człowieka na świecie, Laurensa Bancrofta, ten za wszelką cenę chce poznać sprawcę mordu. Do rozwiązania swej tajemniczej śmierci zatrudnia legendarnego wojownika, Takieshiego Kovacsa,  którego musiał w tym celu wybudzić z 250-letniego letargu. Szybko jednak wychodzi na jaw, że to nie jedyny powód, dla którego Kovacs został przywrócony do życia w takiej a nie innej powłoce…

modyfikowany węgiel recenzja 2 Fot. foto: materiały prasowe

Czym inspirowali się twórcy „Modyfikowanego węgla”?

Jak na cyberpunkowe dzieło przystało, w serialu znajdziemy wiele zapożyczeń z innych tekstów kultury. Od Biblii począwszy, na „Blade Runnerze 2049” skończywszy. Meths – nazwa jaką określa się nieśmiertelną elitę – to np. nawiązanie do Matuzalema (ang. Methuselah), najstarszego człowieka w Starym Testamencie. Scena wybudzania głównego bohatera, podobnie jak trening siły umysłu w wirtualnym świecie, to elementy żywcem wyjęte z „Matrixa” (pamiętacie, że „łyżka nie istnieje”?); zaś scenografia, zdjęcia, kostiumy i przede wszystkim główny bohater – to już absolutna kalka z „Łowcy androidów”. Widać też, że Joel Kinnaman budując postać Kovacsa mocno wzorował się na Ricku Deckardzie oraz na detektywach z klasyków kina noir, m.in. ograniczając się do minimalistycznego aktorstwa.

altered carbon joel kinnaman Fot. foto: materiały prasowe

Jego bohater jest twardy, sarkastyczny, milczący i z pozoru niewzruszony, jednak w ostatecznym rozrachunku – rycerski i gotów do poświęceń. Partneruje mu zadziorna Martha Higareda w roli policjantki, Kristin Ortegi, oraz świetny Chris Conner jako android Poe. Prócz nich na ekranie zobaczymy też m.in. Jamesa Purefoy’a oraz Kristin Lehman, którzy wcielili się w obrzydliwie bogatych Bancroftów, Dichen Lachman jako siostrę Kovacsa oraz Renée Elise Goldsberry jako Quell – tragicznie zmarłą ukochaną i mentorkę głównego bohatera.

altered carbon recenzja 2 Fot. foto: kadr z serialu

Wątek miłosny w „Modyfikowanym węglu”

I to właśnie Quell jest najsłabszym ogniwem całego filmu. Przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do pozostałych członków obsady, wcielająca się w nią aktorka słabo radzi sobie w swojej roli – wojowniczki, mentorki i zarazem miłości Kovacsa. Ponadto, rzeczonej miłości i związanych z nią wizji, halucynacji i pompatycznych wyznań jest po prostu za dużo. Do tego stopnia, że sceny te wypadają tanio, a momentami wręcz żenująco, więc zamiast wzruszać – śmieszą i przyprawiają o mdłości. Psuje to niemal każdy odcinek serialu i przeszkadza w pozytywnym odbiorze całości.

Zupełnie inaczej prezentuje się relacja Kovacsa i porucznik Ortegi, która od początku pełna jest chemii i pikanterii. Jednak czy twórcy zdecydują się zainwestować w tę znajomość? To wiedzą już tylko oni i zapewne fani książek Richarda K. Morgana. Niestety, póki co w tym temacie postawili przede wszystkim na wspomnienia i wyimaginowane dialogi z Quell. 

altered carbon recenzja 3 Fot. foto: materiały prasowe

Czy warto obejrzeć „Modyfikowany węgiel”?

Na szczęście, nie samym wątkiem Quell żyje ta historia. Twórcy dodali też intrygi, spiski, tortury, dylematy moralne, wątki religijne i piękne choreografie walk oraz sporą dawkę nagości (i to nie tylko w żeńskim wydaniu), seksu, dewiacji i naturalistycznej przemocy, co – jak sugeruje gigantyczny sukces „Gry o tron” – jest niemal gotowym przepisem na sukces. Tylko zamiast smoków i średniowiecznego klimatu, wstawili tu bohatera wyjętego wprost z filmu noir, seksowną i hardą policjantkę, retro androida, hakerów oraz snobistyczną elitę, a wszystko to zanurzyli w cyberpunkowym sosie, dodając szczyptę czarnego humoru. Gdyby tylko odpuścili sobie wspominki i epatowanie złamanym sercem głównego bohatera oraz nieco lepiej rozłożyli akcenty w finałowym odcinku, byłoby naprawdę idealnie. I być może czekałabym nawet na 2. sezon. A tak jest tylko dobrze i póki co nie widzę sensu w kontynuowaniu tej historii, zważywszy na to, jak się skończyła.

altered carbon recenzja 1 Fot. foto: kadr z serialu

Niemniej 1. sezon „Modyfikowanego węgla” warto zobaczyć, choćby dla samego Joela Kinnamana, który ma szanse stać się nowym Fassbenderem czy Goslingiem (jeśli tylko przestanie grać idiotów pokroju Ricka Flaga z „Legionu samobójców”). A także dla wizualnych wrażeń i możliwości przyjrzenia się całkiem prawdopodobnej wizji przyszłości, które są dowodem na to, że twórcy „Altered Carbon” traktują swoich widzów o wiele poważniej, niż niejeden hollywoodzki filmowiec. Premiera serialu już 2 lutego 2018 roku na platformie Netflix. 

Ocena: 7,5/10

Natalia Hluzov
Natalia Hluzow Redaktor antyradia
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.