Gitarzysta Deftones o paleniu blantów w hotelowym lobby

Maciej Daszuta
29.11.2016 13:16
Gitarzysta Deftones o paleniu blantów w hotelowym lobby Fot. kadr z wideo + Hrabia pejnta

Stephen Carpenter opowiedział o początkach kariery i nagrywaniu płyty „Gore”. Przytoczył też zabawną historię o tym, jak podczas pobytu w Australii postanowił zapalić jointa w hotelowym lobby.

Deftones jest w trakcie promowania najnowszego albumu, „Gore”. Płyta ukazała się 8 kwietnia 2016 roku i odniosła spory sukces debiutując na 2. miejscu zestawienia listy Billboard 200. To już ósmy album kapeli z Sacramento, która obok Korna uważana jest za jednego z prekursorów nu metalu.

Założyciel zespołu, gitarzysta Stephen Carpenter znalazł ostatnio chwilę, aby podzielić się nie tylko historią początku swojej muzycznej kariery, ale również zdradzić, jak wyglądał proces nagrywania ostatniej płyty w dorobku Deftones. Przytoczył także zabawną historię o paleniu marihuany, która wydarzyła się podczas trasy Amerykanów po Australii.

Artysta wspomina, że swoją przygodę z muzyką rozpoczął przez przypadek. Mając 15 lat wpadł pod samochód podczas jazdy na deskorolce. Przykuty do krzesła przez wiele miesięcy, młody Stephen postanowił się czymś zająć i chwycił za gitarę. Zaczął trenować grając kawałki m.in. Anthraxu, Stormtroopers of Death, a także - co oczywiste - Metalliki. Ostatecznie doszedł do punktu, w którym jedynym rozsądnym ruchem zdawało się być założenie własnej kapeli.

Oprócz tych - zwyczajnych jak na wypowiedzi muzyków - historii gitarzysta Deftones odniósł się do sytuacji, która absolutnie zaskoczyła go podczas wizyty kapeli w australijskim Melbourne. Stephen Carpenter wspomina, że było to około 2003 roku, a oprócz jego zespołu w mieście grali także Foo Fighters.

Wprowadzając do opowieści, którą miał przytoczyć za chwilę, gitarzysta przypomniał, jakim jest szczęśliwcem dzięki temu, że uważa B-Reala z Cypress Hill za przyjaciela. To wprowadzenie powinno wystarczyć, aby domyślić się, jaka będzie dominująca tematyka opowiadanej anegdoty.

Po zagraniu koncertu, członkowie kapeli zebrali się w hotelowym lobby, aby zrelaksować się przy rozmowie. Sama rozmowa nie była jednak widocznie wystarczająco relaksująca, bo Stephen postanowił wyjąć zrolowanego wcześniej blanta. Solidnego, bo tylko w takich gustuje gitarzysta. Nie robiąc sobie nic z faktu, że w hotelu raczej nie wypada palić, a już z pewnością nie w lobby, muzycy rozpoczęli degustację.

Ku ich zdziwieniu, to zachowanie nie spotkało się z żadnym protestem ze strony hotelowego personelu. Rozmowa znowu zaczęła się kleić, amerykanie zamówili napoje, a w napływie hipisowskiej inwencji artyści postanowili wykorzystać niepowtarzalną okazję - Stephen uznał, że skręci kolejnego jointa, a potem jeszcze kolejnego i tak dalej.

Obsługa lokalu nie reagowała na ekstrawagancję muzyków, co pozytywnie wpłynęło na ich nastrój. Po takiej uczcie pełnej dymu i drinków, panowie grzecznie poszli spać, zadowoleni z czasu spędzonego w miłej atmosferze.

Spaliliśmy całego jointa, wypiliśmy drinki i bawiliśmy się doskonale, a nikt nie powiedział nam ani słowa przez całego jointa - dużego jointa na dwie osoby i ani razu... Powiedziałem: „Stary, zroluję kolejnego. Po prostu to zróbmy! Nikt nic nie powiedział, będzie w porządku.” Tak więc dochodzimy do jointa numer trzy, mieliśmy kolejne drinki zamówione i powtarzaliśmy ten proces do ośmiu jointów i całe lobby było jak wielka impreza, a bar szalał i każde pojedyncze światło, które dało się dostrzec w dowolnym korytarzu hotelu... wszędzie był dym. Ujaraliśmy cały hotel.

Kolejnego dnia jednak, nauczeni, na co można sobie pozwolić w gościnnym hotelu w centrum Melbourne, postanowili zawczasu przygotować się do wieczornej posiadówki w lobby. Z zamiarem powtórzenia przyjemności z poprzedniego dnia.

Tylko tym razem mieliśmy ze sobą małego bongosa.

Po jakimś czasie muzykom włączyło się tzw. gastro i byli zmuszeni zaopatrzyć się w chińszczyznę, aby kontynuować wieczór. To, co spotkało ich po powrocie zaskoczyłoby każdego, nawet największą gwiazdę muzyki.

Zatrzymali dla nas siedzenia w miejscu, gdzie byliśmy wcześniej i przynieśli nam z powrotem naszego bongosa na tacy, wyczyszczonego. Wyczyścili dla nas bongosa i podali go na tacy! Pomyślałem wtedy: „Wow!”. To będzie jedno doświadczenie z palenia trawy, o którym będę mógł mówić zawsze. Nigdy tego nie przebiję.

Przy okazji wspomniał, że palenie marihuany jest dla niego doskonałą alternatywą dla alkoholu i bardzo chwali sobie zamianę tego drugiego na ganję:

Czy chcę to promować wśród dzieci? Nie, to nie jest cel, wiesz? Ale jako dorosła osoba, która podejmuje własne decyzje - to najlepsza decyzja, jaką podjąłem. Odpuściłem alkohol i przerzuciłem się na trawę. To była najlepsza decyzja.

Chcecie posłuchać całego wywiadu? Nic prostszego:

Podzielacie zdanie założyciela Deftones odnośnie przewagi marihuany nad alkoholem, a może sami macie jakieś zabawne historie związane z paleniem?

Maciej Daszuta Redaktor antyradia
TOP 5
CZYTAJ TAKŻE
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.