"Dark Phoenix", reż. Simon Kinberg - [RECENZJA]

7 czerwca 2019 roku do Polskich kin wejdzie ostatni film o X-Men stworzony pod szyldem 20th Century Fox. Czy "Dark Phoenix" to godne zakończenie serii o mutantach Marvela?
Rok 2019 to dość szczególna data dla wszystkich geeków i nerdów, ponieważ to czas, w którym aż trzy słynne serie dobiegły końca. Stacja HBO wyemitowała ostatni odcinek "Gry o tron", Marvel Studios stworzyło "Avengers: Endgame" - zwieńczenie historii budowanej od 10 lat, a studio Fox wydało na świat ostatni film z cyklu X-Men. Co ciekawe te trzy serie są ze sobą ściśle powiązane, bo mutanci Marvela przejdą niebawem pod skrzydła Disneya, a w "Grze o tron" wystąpiła odtwórczyni tytułowej roli w filmie "Dark Phoenix". W przypadku hitu HBO i jeszcze większego sukcesu braci Russo oba finały wywołały wiele emocji wśród widzów. Czy Simon Kinberg swoim filmem stanął na wysokości zadania i odpowiednio pożegnał widzów od członków grupy X-Men?
Z filmami o X-Men mam ten problem, że od kiedy pamiętam, jestem wielkim fanem ich komiksowych przygód i niestety żadna z dotychczasowych adaptacji nie dorównała oryginałowi, a co za tym idzie, w pełni mnie nie usatysfakcjonowała. Pierwsza część "X-Men" z 2000 roku okazała się dla mnie ogromnym rozczarowaniem i tak zostało do tej pory. "Dark Phoenix" niosła jednak nadzieję na odmienienie tego stanu rzeczy. W końcu studio nie miało nic do stracenia i mogło pozwolić sobie na prawdziwą jazdę bez trzymanki. Niestety tak się nie stało. Ale po kolei.
Film jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniej części. Akcja rozgrywa się kilka lat po potyczce z Apocalypsem. X-Men stali się w tym czasie pełnoprawną drużyną superbohaterów, w pełni zaakceptowaną przez społeczeństwo, które dotychczas bało się i nienawidziło mutantów. Niestety kosmiczna misja sprawia, że marzenie profesora Xaviera zaczyna się rozpadać. A zapalnikiem tykającej bomby nie koniecznie jest tytułowa istota. Phoenix dolewa tylko oliwy do ognia. Drużyna zostaje narażona więc na próbę, ponownie staje oko w oko z Magneto i jego akolitami oraz musi zmierzyć się z zupełnie nowym, tajemniczym przeciwnikiem.
Od razu mogę uspokoić wszystkich tych, którzy obawiali się, że po raz kolejny dostaniemy ten sam film, bazujący na jednej z najsłynniejszych historii komiksowych X-Men. "Dark Phoenix Saga" jest w tym wypadku jedynie źródłem inspiracji i Kinberg pisząc scenariusz, dodał wiele od siebie. Co nie zmienia faktu, że główna oś fabularna ma wiele cech wspólnych z komiksowym oryginałem i co gorsza z filmem "X-Men: Ostatni bastion". Tym razem intryga jest jednak spleciona o wiele umiejętniej, chociaż nie brakuje w niej przewidywalności. W zasadzie fabuła filmu została zdradzona w zwiastunach, więc jeśli ktoś analizował trailery scena po scenie, raczej nie powinien liczyć na zaskakujące zwroty akcji.
W komiksach o X-Men dramat, a nawet melodramat zawsze odgrywał ważną rolę. W filmach udało się to odzwierciedlić i "Dark Phoenix" nie jest wyjątkiem. Niestety momentami patos aż wylewa się z ekranu, a żarty rozluźniające atmosferę można policzyć na palcach jednej ręki. Do tego dochodzi wiecznie nieszczęśliwa Jean Grey, w którą wciela się ponownie Sophie Turner. Młoda aktorka swój warsztat szlifowała w zasadzie jedynie na planie "Gry o tron" i niestety to widać. No chyba że film nie pozwolił jej rozwinąć skrzydeł.
To samo można powiedzieć zresztą o pozostałych członkach obsady. Protagoniści są niezwykle prosto skonstruowani, nie ma w nich za bardzo nic interesującego, chociaż w pewnych wątkach pojawiają się przebłyski naiwnego pogłębienia rytu psychologicznego. Niestety tyczy się to również bohaterki Jessiki Chastain, która jest kolejnym przykładem na to, jak nie tworzyć czarnego charakteru. Trudno jednak mieć pretensje do samej aktorki, bo jej postać jest po prostu kiepsko napisana. Wyjątkiem są kreacje Jamesa McAvoya i Michaela Fassbendera. Charles Xavier i Magneto to ponownie najmocniejsze punkty produkcji o X-Men. Niestety egzaltacja McAvoya obecna w niektórych scenach, zamiast łapać za serce, wywołuje na twarzy widza uśmiech politowania.
Najciekawszym wątkiem "Dark Phoenix" nie jest wcale Jean Grey i jej próby okiełznania potężnej kosmicznej istoty. Nawet zdradzenie tajemnic przeszłości bohaterki nie przykuwa uwagi tak bardzo, jak napięcia pojawiające się wewnątrz zespołu - przede wszystkim podważenie autorytetu Xaviera i całej jego wizji, na której bazowali X-Men. Ta kwestia zostaje jednak ucięta, co trochę rozczarowuje.
Efekty specjalne stoją na wysokim poziomie, a zjawiskowe walki na pewno usatysfakcjonują fanów kina superbohaterskiego. Plusem filmu są na pewno odniesienia do komiksów, których nie brakuje, chociaż z drugiej strony w "Dark Phoenix" nie ma ich znowu aż tak dużo. Na uwagę zasługuje też pomysł twórców z wykorzystaniem mało znanych postaci z lat 60. XX wieku, kiedy wydawnictwo Marvel Comics dopiero stawiało pierwsze kroki. Nie można też zapominać o długo wyczekiwanym kinowym debiucie Dazzler. Co prawda to tylko występ gościnny, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
Chociaż produkcja jest przewidywalna, chwilami nużąca i po raz kolejny opowiada tę samą historię, nie oznacza to, że "Dark Phoenix" jest tragicznym filmem, na który nie warto iść do kina. Trzyma poziom zaprezentowany kilka lat temu, a nawet można pokusić się o stwierdzenie, że jest lepszy od poprzedniej części. Z racji tego, że to ostatni film o X-Men pod szyldem studia Fox, pojawia się wiele odniesień do każdej z dotychczasowych produkcji o drużynie mutantów - zarówno pierwszej trylogii, jak i następnych tytułów. Są to subtelne nawiązania, ale miłośnicy serii nie powinni być zawiedzeni. Pojawia się też symboliczne zakończenie sugerujące, że wkrótce bohaterów i widzów czeka zupełnie nowy rozdział w historii o homo superior. Patrząc z perspektywy trzech oryginalnych filmów o X-Men, "Dark Phoenix" można potraktować jako próbę naprawienia błędu pod tytułem "Ostatni Bastion". Pod tym względem Kindberg spisał się znakomicie.
Niestety twórcy nie mieli szczęścia i z powodów nie koniecznie zależnych od nich, wydali "Dark Phoenix" już po premierze "Endgame". To spowodowało, że film zdecydowanie stracił na jakości, ponieważ 23. produkcja Marvel Studios wyznaczyła nową drogę kina superbohaterskiego. Szkoda, że nie udało się wypuścić produkcji kilka miesięcy wcześniej, bo po doświadczeniach zafundowanych przez 4. część "Avengers", finał "Dark Phoenix" wydaje się miałki i nijaki, a całość trąci trochę anachronizmem. To wszystko dowodzi jedynie, że przejęcie praw do X-Men przez Disneya było najlepszą rzeczą, która mogła się przytrafić filmowym mutantom Marvela.
Ocena: 6,75/10
Oceń artykuł