„Ekstaza”, reż. Joe Bergos – recenzja
„Ekstaza” (org. Bliss”) to amerykański horror z 2019 roku. Główną bohaterką jest Deezy Donahue (Dora Madison), zapalona artystka, która żyje z dnia na dzień, szukając uciech i inspiracji. Nie odmawia alkoholu, narkotyków, czy przygodnego seksu. A, no i w międzyczasie też maluje. Obecnie to nawet sprzedała swój nowy nieukończony obraz do galerii.
No właśnie – nieukończony. Deezy ma coraz mniej czasu na oddanie nowego projektu, a inspiracji, jak nie było tak nie ma. Od czego jednak są przyjaciele. Dziewczyna wpada do swojego kumpla dilera, prosząc żeby zaoferował jej coś nowego. Nawet nie spodziewa się, jak szalone konsekwencje będzie miało zażycie „Diablo”, nowej mieszanki, która „daje porządnego kopa”, jak zachwala specyfk mężczyzna.
Po wciągnięciu kreski zaczyna się prawdziwa przygoda, przedstawiona w filmie Joe’go Bergosa.
Kolory, muzyka i retro-stylówa
„Ekstaza” to kolejne dzieło, które zaczyna się w rytm hucznych i wolnościowych haseł, spod znaku: Sex, Drugs & Rock’N’Roll, ale później przeradza się niemal w film instruktażowy pod tytułem: „Dzieci, oto dlaczego nie warto brać narkotyków”.
„Ekstaza” to film, który bawi się kolorami, dźwiękiem i intensywnością doznań, aby w ten sposób pokazać wpływ narkotyków na życie dziewczyny. Deezy zaczynają zlewać się dni, a rzeczywistość mieszać z marą senną. Jako, że jednak dziewczynę goni czas, diabelska mieszanka pomaga jej nagiąć trochę czasoprzestrzeń w misji ukończenia najnowszego obrazu.
„Ekstaza” to film szczególny i specyficzny. Do ekranu przykuwa nas feeria kolorów oraz ciekawa główna bohaterka. Dora Madison potrafi natomiast nie tylko skupić na sobie uwagę, ale także całkowicie unieść film na swoich barkach. Chaotyczna energia jej bohaterki w połączeniu z noeonowym stylem obrazu, potrafi udzielić się widzowi.
„Tandetna rozrywka” z drugim dnem?
Film Bergosa to z jednej strony prosta, niemal tandetna rozrywka, oferująca „krew, przemoc i cycki”, a z drugiej, przy odrobinie dobrej woli, opowieść o procesie twórczym artysty i cenie, jaką jesteśmy (czasem bezwiednie) ponieść w procesie tworzenia dzieła.
Nieco szalony, ciekawy seans, który potrafi być zarazem hipnotycznie oniryczny, by w innych dowalić brutalną dosadnością. Głośny, barwny i wciągający, a jednak taki, który nie zostawi na nas długotrwałego śladu. Film jak popcorn. Smaczny, fajny i chrupiący, ale nie zapewniający sytości na dłużej. Trochę też jak pierwsza działka. Po jego seansie mamy ochotę na więcej. A wtedy powinniśmy zaserwować sobie „Climax” Gaspara Noe, który klimat szalonego narkotycznego tripu, oddziałującego na wszystkie zmysły widza opracował do perfekcji.
„Ekstazę” można natomiast odpalić w wolnej chwili, szukając krwawej odskoczni od rzeczywistości.
Ocena: 6,5/10
Oceń artykuł