Michał Kaczoń
04.09.2020 19:21
Michał Kaczoń
04.09.2020 19:21

Wytwórnia Disneya od kilku lat inwestuje w aktorskie remake’i swoich największych hitów. Zwykle te filmy stanowią bliskie kopie swoich animowanych wersji. W przypadku „Mulan” mamy jednak do czynienia z inną sytuacją. Aktorska wersja przygód dzielnej Mulan, rozpoczyna się zdaniami:

„Słyszeliście już wiele wersji opowieści o Mulan. Ja opowiem Wam swoją”.

Wypowiada je ojciec bohaterki, który będzie narratorem nowej wersji opowieści „bazującej na legendzie o Mulan”, jak możemy przeczytać w napisach końcowych obrazu. To zdanie stanowi zresztą bardzo skrzętny wytrych dla filmu i uzasadnia znaczną liczbę zmian, poczynionych względem słynnej animacji z 1998 roku. Paradoksalnie – tym razem takie podejście też nie w pełni się sprawdziło.  

Przeczytaj także

Nowa wersja dobrze znanej historii

Tym, co warto powiedzieć na samym początku to fakt, że aktorska „Mulan” nie jest musicalem. W nowej wersji nie usłyszymy ani jednej ze słynnych piosenek, które tak silnie kojarzą się z tamtym obrazem. Jest to o tyle zaskakujące, że film w naturalny sposób mógłby pokazać co najmniej jedną – słynne „Reflection” Christiny Aguilery (w polskiej wersji językowej w wersji Edyty Górniak). 

Mulan - bohaterka Fot. materiały prasowe Walt Disney Polska

Co zresztą ciekawe – film całkowicie pomija tę sekwencję, pokazując nam jedynie początek momentu, w którym Mulan decyduje się przejąć miecz i zbroję ojca, i wyruszyć w jego miejsce na wojnę. Możnaby pomyśleć, że akurat moment decyzji bohaterki będzie na tyle ważny dla całości historii, że zostanie w całości pokazany na ekranie. Ale nie. Twórcy decydują się zrobić w tym momencie cięcie. W związku z tym najpierw widzimy zbliżenie na twarzy dziewczyny, a następnie już moment, gdy w pełni ubrana w zbroję, wychodzi z domu. Wydaje się jednak, że moment pokazania, jak zakłada szaty ojca w rytm „Reflection” mógłby znacznie wpłynąć na budowanie napięcia w obrazie. 

Czytaj także: "Aladyn", reż. Guy Ritchie [RECENZJA Kamila Kacperskiego]

Ta dystynkcja stanowi zresztą jedną z najważniejszych zmian względem słynnej animacji. 

Aktorska „Mulan” posiada dużo poważniejszy i mroczniejszy wydźwięk od oryginału. W filmie prawie w ogóle nie uświadczymy humoru, a wycięcie z historii najlepszego aspektu animacji – smoka Mushu, w którego w polskiej wersji językowej braruwowo wcielał się Jerzy Stuhr – sprawia, że historia nabiera też bardziej wiarygodnego wydźwięku. Z pominięciem jednej znaczącej postaci, obraz prawie w całości pozbawiony jest wątków nadprzyrodzonych. Zabieg ten sam w sobie jest o tyle ciekawy i odważny, co też niezwykle ryzykowny. 

Zmiana akcentów historii być może uwiarygodnia całą opowieść i pozwala uwierzyć, że taka historia mogła wydarzyć się naprawdę. Na dodatek chwilami ogląda się to, jak dzieło stworzone przez inną wytwórnię niż Walt Disney Corporation. Z drugiej strony pozbawienie filmu charakterystycznych elementów, w którym rozkochały się miliony przed laty, sprawia, że poniekąd trudno określić dla kogo konkretnie skierowany jest to film.

Za nudny dla dzieci, zbyt prosty dla dorosłych

Tu zresztą pojawia się pierwsze i główne zastrzeżenie względem tej wersji filmu. „Mulan” jest filmem, który podchodzi do swojej historii w sposób bardziej wiarygodny, ukazując dramaty bohaterów. Stanowi to plus tej wersji historii.

Mulan - w biegu Fot. materiały prasowe Walt Disney Polska

Z drugiej strony pozbawienie filmu jakiegokolwiek humoru wydaje się jednak nieodpowiednim rozwiązaniem. Sprawia też, że trudno w zasadzie określić do kogo w zasadzie jest on skierowany. Mam ogromne wrażenie, że dzieci mogą zwyczajnie nudzić się na tym obrazie, opowiadającym o przygotowaniach do wojny i walki. Z drugiej strony dla dorosłych ta historia o sile, odwadze i honorze – słowach, które zostaną powtórzone co najmniej 17 razy – może wydać się nieco zbyt prosta, zbyt infantylna. 

Mimo wszystko film posiada kilka ciekawych sekwencji akcji, a niektóre momenty pracy kamery przywodzą na myśl interesujące rozwiązania, które mogliśmy widzieć w kilku filmach z ostatnich lat. W szczególności dobrze wypada widziany w zwiastunach moment zmiany perspektywy, gdy bohaterowie skaczą z podłogi na ściany, a kamera zmienia swoje ułożenie, co przywodzi na myśl rozwiązania zastosowane w „Upgrade” Leigh Whannella.

Aktorka „Mulan” to twór dziwny i zaskakujący. Reżyserka podejmuje ryzyko pokazywania nowej wersji dobrze znanej historii, za co jej chwała. W szczególności świetnie sprawdza się coraz silniejsze nastawienie filmów Disneya na kobiecie bohaterki i element tzw. „girl-power”. „Mulan” od zawsze była silnie wypełniona kobiecą energią i morałem, że kobiety mogą być bardziej mężne i odważniejsze od samych mężczyzn (co zresztą zostanie wprost wypowiedziane w tej wersji filmu), ale tutaj elementy te zostają jeszcze mocniej uwypuklone. W ogromnej mierze za sprawą całkowicie nowej kobiecej postaci, która de facto stanowi jednego z głównych antagonistów filmu. Relacja obu pań jest zresztą jedną z najciekawszych części filmu. Scenariusz wyraźnie podkreślając podobieństwa między nimi, wyraziście zarysowuje też elementy, które je dzielą, co dodatkowo uwiarygadnia te bohaterki pod względem charakterologicznym.

Z drugiej strony to, co dostajemy na ekranie, nie wydaje się szczególnie lepsze od rozwiązań oryginału, przez co z filmu wychodzimy z mieszanymi uczuciami. Mam bowiem dziwne wrażenie, że animacja była bardziej ludzka i emocjonująca niż nowa, aktorska wersja historii. 

Stanowi to pewien paradoks, nota bene widoczny w innych filmach z aktorskiej serii Disneya. Bo choć na papierze aktorskie wersje „Kopciuszka”, „Pięknej i Bestii”, czy „Aladyna” znacząco przypominają się wzajemnie, jeśli chodzi o podejście hołdowania oryginałowi, między tymi filmami jest ogromna przepaść, jeśli chodzi o ich poziom. „Mulan” plasuje się wyżej niż rozbuchana i nudnawa „Piękna i Bestia”, ale filmowi wyraźnie brakuje nieskrępowanej aktorskiej energii, jaką emanowali bohaterowie „Aladyna”, czy „Kopciuszka”, przez co jest filmem mniej angażującym emocjonalnie od nich. Nawet, jeśli nie stanowi tak wyraźnej kalki, dodając więcej nowych i innowacyjnych elementów.

Niestety, nawet jeśli seans „Mulan” jest wydarzeniem bezbolesnym, a chwilami całkiem przyjemnym, jest też rodzajem filmu, o którym zapomina się w pięć minut po seansie. A to chyba najgorsza rzecz, jaką można o nim powiedzieć.

To bowiem sprawia, że aktorska „Mulan” to film, który można, ale zdecydowanie nie trzeba zobaczyć. W tym kontekście przestaje dziwić decyzja wytwórni Disneya, która zdecydowała się finalnie wypuścić film w USA na platformie streamingowej Disney+. Mimo wszystko bardzo ciekawie będzie obserwować, jak film zostanie odebrany w Chinach. A tymczasem lepiej po prostu znowu obejrzeć sobie oryginalną animację.

Ocena: 6/10

Michał Kaczoń Redaktor antyradia
Polub Antyradio na Facebooku
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.