Kamil Kacperski
28.11.2018 15:54
Kamil Kacperski
28.11.2018 15:54

W chłodny, listopadowy wieczór Atlas Arena w Łodzi została rozgrzana przez ognie piekielne, które towarzyszyły występowi Slayera. Zanim jednak do tego doszło, na scenie pojawiły się 3 inne świetne zespoły - Obituary, Anthrax oraz Lamb of God. Każda z formacji dała z siebie wszystko, co było widać, ale niestety nie do końca słychać. A to wszystko przez bardzo nierówne nagłośnienie, które potrafiło się zmieniać w trakcie trwania jednego utworu. Momentami wokale przykrywały każdy instrument tylko po to, by chwilę później być praktycznie nie do usłyszenia. 

Po reakcji publiczności można było również wyczuć, że kilkunastotysięczny tłum zebrany w Łodzi był tam tylko i wyłącznie dla jednego zespołu. To spowodowało, że wszystkie trzy "supporty" (w innych warunkach każdy z zespołów byłby gwiazdą wieczoru) nie zostały gorąco przyjęte - na płycie było dość spokojnie, większe moshpity i circle pity rozkręciły się tylko przy największych hitach Anthraxu i Lamb of God. Do tego wszystkie zespoły dostały około 40-45 minut na zaprezentowanie swojego katalogu, co jest bardzo małą ilością zważywszy na ilość albumów nagranych przez każdą z formacji. Wielka szkoda, że tak wyszło.

Slayer w Polsce w 2018 roku

Kilkanaście minut po zakończeniu koncertu Lamb of God nadszedł czas na danie wieczoru, czyli występ Slayera. I cóż można napisać nowego o tak doskonale znanej bestii. Że stracili pazur? Że już nie są tak agresywni jak kiedyś? Odpowiedzi na obydwa pytania brzmią: "tak". Odniosłem nawet wrażenie, że panowie tak naprawdę chyba już nie chcą grać koncertów. Muzycznie i (zwłaszcza) wokalnie pozostają w 100% precyzyjni, a przekrojowy set zawierający mniej znane utwory na pewno zadowoli większość fanów zespołu. Ale brakuje im ikry i moim zdaniem dobrze, że panowie ze Slayera odchodzą na zasłużoną emeryturę. Osiągnęli już wszystko, co mogli, a kolejne lata kariery mogłyby niepotrzebnie nadszarpnąć ich niemalże nieskazitelną reputację. 

Na ogromne słowa pochwały zasłużyli natomiast wszyscy ludzie odpowiedzialni za wizualny aspekt koncertu Slayera. Na pożegnalne tournee zespół wytoczył niemalże wszystkie ciężkie działa - zmieniające się co kilka minut tła, ogromne płonące pentagramy, fosy ognia, oświetlenie i kilka miotaczy płomieni robiły ogromne wrażenie, zwłaszcza podczas takich utworów jak "Hell Awaits", na których nie szczędzono "amunicji do ognia". Naprawdę wielki szacunek dla osób z produkcji, ponieważ definitywnie zasłużyli na komplementy. 

Slayer w Atlas Arenie - zdjęcia

Niestety, podobnie jak w przypadku "supportów", również Slayer nie był odporny na dziwne i niezrozumiałe decyzje dotyczące nagłośnienia. Problemem ciągnącym się przez cały koncert było brzmienie perkusji, a konkretnie talerzy, które gubiły się w natłoku gitar i wokali. Te zaś momentami były tak głośne, że przykrywały pozostałe instrumenty, a ich słuchanie sprawiało ból. Nie można mieć zarzutów do wokalisty Slayera, ponieważ Tom Araya, kiedy nagłośnienie nie płatało figli, brzmiał naprawdę dobrze - a to niestety nie działo się zbyt często. 

Slayer grał około 1 godziny i 40 minut. Wykonał 19 utworów i tak jak wspomniałem wcześniej, zespół wybrał naprawdę ciekawą setlistę, na której mogliśmy znaleźć rzadziej grane kawałki takie jak "Dittohead" czy "Payback". Nie zabrakło oczywiście również wszystkich klasyków Slayera -  mogliśmy usłyszeć "Angel of Death", "South of Heaven", "Raining Blood", czy "Dead Skin Mask", a ich odbiór dodatkowo wzmacniała wspomniana pirotechnika. Między utworami nie było zbyt dużo przerw, Tom Araya nie był zbyt rozmowny, a wszystko płynęło szybko, zwięźle i na temat. Czyli dokładnie tak jak powinno być na koncercie Slayera. 

Slayer - setlista z polskiego koncertu

I dlatego tak trudno jest jednoznacznie ocenić pożegnalny koncert Slayera w Atlas Arenie. Bo niby brak zaangażowania ze strony zespołu i problemy z nagłośnieniem powodowały, że momentami koncert nie sprawiał przyjemności, tylko stawał się niezbyt przyjemnym obowiązkiem. Ale chwilę później scena stawała w ogniu, ze sceny słyszeliśmy pierwsze takty "War Ensemble" i momentalnie zapominaliśmy o tym, że Slayerowi się już nie chce i robią to wszystko dla kasy. Wtedy przypominaliśmy sobie po prostu dlaczego kochamy metal. I takiego Slayera chcę zapamiętać.

Setlista podczas pożegnalnego koncertu Slayera:

  1. Repentless
  2. Blood Red
  3. Disciple
  4. Mandatory Suicide
  5. Hate Worldwide
  6. War Ensemble
  7. Jihad
  8. When the Stillness Comes
  9. Postmortem
  10. Black Magic
  11. Payback
  12. Seasons in the Abyss
  13. Dittohead
  14. Dead Skin Mask
  15. Hell Awaits
  16. South of Heaven
  17. Raining Blood
  18. Chemical Warfare
  19. Angel of Death
Kamil Kacperski Redaktor antyradia
Polub Antyradio na Facebooku
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.