Summer Dying Loud 2022. Tylko krzyk może nas wyzwolić [RELACJA]

Joanna Chojnacka
12.09.2022 12:05
Ragehammer na Summer Dying Loud Fot. mat.prywatne

Summer Dying Loud 2022 już za nami. Lato umarło z hukiem w Aleksandrowie Łódzkim już po raz 13. Na scenie między innymi Napalm Death, Tiamat, Conan i Watain.

Ostatnie lata są naprawdę trudne. Pandemia, kolejne decyzje rządu, wojna za ścianą, katastrofa klimatyczna, kryzys, inflacja, rosnące ceny i wszechobecna radykalizacja poglądów nie napawają optymizmem. Nastroje w sieci, na ulicach, rozmowy w tramwajach i na poczcie dawno nie były tak napięte. A czy istnieje lepszy sposób na oczyszczenie głowy z negatywnych emocji od wrzasku? Idealnym miejscem by wykrzyczeć swoje obawy i troski oraz dać upust frustracjom, był tegoroczny Summer Dying Loud. W Aleksandrowie Łódzkim po raz 13. fani muzyki ekstremalnej pomogli latu umrzeć w towarzystwie prawdziwych gigantów metalu. Jednak mam wrażenie, że tym razem uczestnicy festu krzyczeli nieco głośniej, machali głowami szybciej i obijali się o siebie w mosh pitach z większym zapałem niż zwykle.

Summer Dying Loud 2022 [RELACJA]

SDL już jakiś czas temu przestał być jedynie muzycznym festiwalem. Na terenie imprezy w tym roku można było zapoznać się z twórczością wyjątkowych artystów, którzy prezentowali swoje prace, zrobić pamiątkowy tatuaż lub kolczyk, obejrzeć pokaz ognia oraz trzymające w napięciu filmy w kinie plenerowym. Zupełnie nową atrakcją imprezy była dodatkowa scena. Tzw. "krypta" to strzał w dziesiątkę. Złośliwe głosy sugerowały, że ciemna, ciepła sala powstała, aby chronić festiwalowiczów przed kapryśną wrześniową pogodą. Nic bardziej mylnego. To ruch przemyślany i niezwykle trafiony. Właśnie tam pojawili się artyści, których muzyka wymaga większej intymności, skupienia i skrócenia dystansu z publicznością.

Pierwszy dzień festiwalu należał do Napalm Death. Powiedzieć, że to był jeden z najlepszych koncertów na jakich byłam w życiu, to jak nic nie powiedzieć. Muzyka Anglików jest intensywna, przytłaczająca i nieprzyjemna, ale paradoksalnie... po prostu piękna. Pierwszy raz miałam w głowie pogłos huku spod sceny, jeszcze po przebudzeniu następnego dnia. Jednak dużo silniej niż wrzask Barneya czy terkot basu Embury'ego wybrzmiał w Aleksandrowie przekaz zespołu. Usłyszenie numerów takich jak "Scum" czy obowiązkowy cover "Nazi Punks Fuck Off" było dla mnie wręcz wzruszające, ale nie tak jak słowa Greenwaya, który między kawałkami opowiedział o koszmarze wojny, przewinieniach kościoła, prawach kobiet i uchodźców oraz zaapelował, aby "zawsze dbać o ludzi, których mamy wokół siebie". Były to momenty o tyle istotne, że festiwalowa publiczność na SDLu z uwagi na line-up była w tym roku wyjątkowo zróżnicowana.

Na scenie głównej mogliśmy zobaczyć również Gruzję, która wymyka się wszelkim ramom ustalanym przez muzycznych dziennikarzy oraz granicom zdrowego rozsądku. Ci odklejeńcy nie dadzą przejść koło siebie obojętnie. Na nas może nie mają pomysłu, ale na siebie mają ich mnóstwo. Na scenie podczas ich koncertów brakuje chyba tylko 80-latka na monocyklu recytującego "Pana Tadeusza" w języku Tuskenów. Ja ich szczerze nienawidzę - wink-wink - i nie mam pojęcia, jakim cudem to wszystko im się tak świetnie zgrywa, ale robi to. Mam nadzieję, że wskaźnik frajdy z grania im jeszcze nie spada, bo mój na koncercie Gruzinów po raz kolejny sięgnął zenitu.

W krypcie pobujałam się między innymi do rytmów stonerowego Taxi Caveman. Kto przyszedł pod dach szukać muzycznych rewolucji, pewnie szybko spod niego wystrzelił. Jednak ode mnie to w przypadku tego tria komplement. Gatunek od lat cieszy się popularnością i odhacza na swoim gruncie coraz dziwniejsze twory. A ja po prostu chciałam wchłonąć trochę psychodelii, magii kosmosu, otulającego basu i rock'n'rolla. Jeśli też poczujecie kiedyś braki w wymienionych zasobach, to na gigu Taxi Caveman szybko je uzupełnicie.

Summer Dying Loud: Napalm Death, Watain, Conan, Tiamat i inni zagrali w Aleksandrowie Łódzkim

Jak tak dalej pójdzie, to dostanę oficjalny zakaz pisania o koncertach Ragehammer. Ile razy mogę powtarzać to samo i zachwycać się, jak konsekwentnie za każdym razem łoją nam du*ska swoim graniem? Goście jadą z "First Wave Black Metal" i otwierają kolejne bramy piekieł, a ja stoję i się szczerzę pod sceną, jak kompletna kretynka. Tak się właśnie cieszę, jak słyszę na żywo ten band. Tymek od lat reprezentuje wszystko, co metalowy frontman powinien w sobie mieć i z czołówki moich ulubionych polskich wokalistów nie ma zamiaru się wykreślać. Jednak wspomniany mistrz headbangingu, postrach fizjoterapeutów - na tegorocznym SDLu jakby złagodniał. Z utęsknieniem czekam aż znowu porządnie nas wszystkich zwyzywa. Can't wait.

Summer Dying Loud zainicjował także moje pierwsze spotkanie z Fleshworld. Płyta o niewymawialnym tytule "The Essence Has Changed, but the Details Remain" zrobiła na mnie ogromne wrażenie, zespół na żywo - jeszcze większe. Zwierzęca energia, skrajna rozpacz, chaos, agresja to wszystko, co płynęło ze sceny podczas koncertu grupy z Krakowa, wybrzmiałoby zapewne jeszcze dobitniej w ciasnym klubie. Dlatego jeśli nie wierzycie, że muzyka może przynieść upragnioną ulgę i wyzwolenie, wypatrujcie gigu Fleshworld w swoim mieście i idźcie się przekonać.

Jeśli teraz czekacie na zachwyty nad występem Night Demon, Grand Magus lub Tiamat no to soreczki. Nie będzie. Ostatni z wymienionych zespołów (który zgromadził chyba największą publikę pod sceną w ciągu 3 festiwalowych dni), podobnie zresztą jak Conan grający na głównej scenie dzień później, raczy często moje uszy w domowym zaciszu, a album "Wildhoney" piłowałam przed SDLem wielokrotnie z ogromną przyjemnością. Jednak tak jak istnieją kapele, które uwielbiam wyłącznie w wersji na żywo - tak są i zespoły, z którymi mam odwrotnie. Gwoli ścisłości - to nie był kolejny nieudany występ Tiamat, które podobno w ostatnich latach się zdarzały, po prostu na żywo nie ma między nami chemii. Nie bijcie - zdarza się.

Największym zaskoczeniem festiwalu był dla mnie koncert In the Woods... Skład i styl zespołu ma co prawda niewiele wspólnego z tym, co grupa reprezentowała sobą 30 lat temu, jednak ta nowa odsłona kapeli do mnie przemawia nawet bardziej. Tu klimatyczny doomowy ciężar spotyka się z iście rock'n'rollowymi melodiami. Muzycy ze smakiem łączą klasykę z nieco nowocześniejszymi rozwiązaniami, a ich utwory naprawdę zapadają w pamięci.

Dzień drugi to także kameralny koncert Fertile Hump pod dachem Krypty. W polskim The White Stripes na perkusji zasiada frontman warszawskiej grupy The Stubs, a gitarę i mikrofon dzierży tu jego niesamowita dziewczyna Magda. Wokalistka czaruje swoim bluesowo-soulowym wokalem, a ich brudny, garażowy rock'n'roll przepełniony niesamowitą energią i pasją idealnie sprawdził się w dusznej sali.

Podobnie zresztą jak występ kapeli St. John następnego dnia, której nie mogę przestać słuchać od powrotu do domu. Bodaj Michał Stępień (Mgła, Over the Voids, Medico Peste i sto innych świetnych kapel) powiedział kiedyś w wywiadzie z Łukaszem Orbitowskim, że black metal to muzyka dla ludzi o pękniętych duszach. Dźwięki serwowane przez St. John, parafrazując te słowa, to muzyka dla ludzi o pękniętych sercach. Nic w graniu nie ujmuje mnie bardziej niż ten rodzaj blues-rockowego smutku i dociążonego romantyzmu. Dodatkowo cieszy fakt, że zespół jest świadomy, jaki skarb chowa za perkusją. Konrad Ciesielski, znany Wam pewnie chociażby z grupy Blindead, wraz z basistą Michałem Młyńcem tworzy idealną sekcję rytmiczną, która nie stanowi jedynie tła dla kapeli, ale jest jej sercem i kręgosłupem. Miód na moje uszy. W związku z zakończeniem działalności Them Pulp Criminals mam nadzieję, że to St. John zajmie miejsce zespołu na supportach King Dude w Polsce, Aktualnie nie wyobrażam sobie lepszego bandu do tego zadania.

Mimo mojego piania z zachwytu nad trójmiejską formacja, muszę uczciwie przyznać, że Krypta i dzień trzeci festiwalu należał do Rafała (kto wie, ten wie) i Lasu Trumien. Projekty Wojtka Kałuży miałam okazję oglądać na żywo wielokrotnie i żadnemu z nich nie mam za wiele do zarzucenia - porządne granie. Jednak poza tymi dwoma suchymi słowami nie mogłam na ich temat wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu. WTEM - Las Trumien. Ta pasja, świetny kontakt z publiką, wyczucie, dystans, czarny humor i kolejna dawka oczyszczającego wrzasku zrobiła robotę. Słuchacze oszaleli, mnie serduszko zabiło mocniej i pyk, i cyk - jestem fanką. Kaszkiety (sic!) z głów.

Dzięki uprzejmości Tomasza Barszcza, organizatora Summer Dying Loud mogłam uczestniczyć w imprezie już 6. raz. Fakt, że tak różnorodny, dopracowany i dopięty w każdym calu festiwal trafił do małego miasta pod Łodzią, w której się wychowałam, napawa mnie zdziwieniem i ogromnym szacunkiem. Nie wyobrażam sobie ogromu pracy, którą należało włożyć w to, żeby ta cała maszyneria działała w tak sprawny sposób. To aktualnie najlepsza cykliczna impreza metalowa w kraju z tak długim stażem. Chociaż SDL się rozrasta, a nazwy w line-upie kuszą coraz szersze grono fanów ekstremy, festiwalowi udało się zachować kameralny klimat, rodzinną atmosferę i silne poczucie wspólnoty. Dzięki wielkie każdemu, kto przyczynił się do tego, że lato znowu umarło w Aleksandrowie z wielkim hukiem. Do zobaczenia za rok!

Joanna Chojnacka Redaktor antyradia
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.