Ilekroć słyszę, że MCU to najbardziej spójne filmowe uniwersum, którego wszystkie części składowe idealnie ze sobą współgrają, na myśl przychodzi mi nieszczęsny "Czas Ultrona". Nieszczęsny bowiem druga odsłona przygód Avengers znajduje się w czołówce najważniejszych produkcji Marvel Studios, a jednocześnie nie sposób oprzeć się wrażeniu, że stanowczo odstaje od reszty.
Film Jossa Whedona doskonale wpisuje się w ramy stereotypowego sequela - wszystko jest tutaj mocniej, bardziej, szybciej. Twórcy serwują nam jeszcze więcej spektakularnych scen walk, bohaterowie co rusz rzucają typowo "marvelowskimi" żarcikami, stawka jest jeszcze wyższa niż poprzednio, a świat przedstawiony zostaje wzbogacony o kolejne postacie. Skupiając się na pozytywnych aspektach "Czasu Ultrona" na piedestał wysuwa się warstwa techniczna. Patrząc bowiem z perspektywy czasu, film zestarzał się znacznie wdzięczniej, niż jego poprzednik, który po 8 latach niejednokrotnie wzbudza uśmiech politowania. Herosi przestali wyglądać jak plastikowe, wymalowane lalki (ze zgrozą wspominam wygląd Kapitana Ameryki z "Avengers"), a sam ton filmu jest znacznie poważniejszy i czuć w powietrzu widmo nadciągającej apokalipsy.
Poprowadzenie wątków poszczególnych bohaterów nie tylko wzbogaca ich charaktery, ale buduje też potężne podwaliny pod kolejne produkcje. Perypetie Thora stanowią wdzięczne wprowadzenie do fabuły "Ragnaroku", a na relacji Rogersa i Starka zaczynają pojawiać się pierwsze poważne rysy, których eskalację podziwialiśmy później w "Civil War". Wszystko to czyni "Czas Ultrona" jednym z głównych i najważniejszych fundamentów całego uniwersum, bez którego nie dostalibyśmy superhitów w postaci "Inifity War" i "Endgame". Joss Whedon naprawia również błąd z poprzedniej części stanowczo rozwijając wątek Hawkeye'a, co koniec końców również miało niebagatelny wpływ na końcowy wydźwięk Infinity Sagi.
Jednakże, podczas gdy "Czas Ulrona" skrupulatnie buduje podwaliny pod następne produkcje, wydaje się oderwany od tego, co widzieliśmy wcześniej. Reżyser ignoruje wiele wątków, które rozwijane były w poprzednich filmach, jak chociażby relacja Kapitana Ameryki i Czarnej Wdowy, która w tym filmie właściwie nie istnieje. Co do nowych bohaterów, Wanda i Vision to postacie wprowadzone w sposób przemyślany, a ich potencjał wykorzystano do maksimum. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o Quicksilverze. Doprawdy nigdy nie pojmę, co kierowało Whedonem, że postanowił tak zaprzepaścić potencjał drzemiący w jego postaci.
Tytułowy Ultron nie należy zarówno do najgorszych, jak i najlepszych złoczyńców Kinowego Uniwersum Marvela. Jest po prostu nijaki. Nie reprezentuje żałosnego poziomu Malekitha, ale daleko mu do takich graczy, jak Killmonger czy Thanos. W dokładnie taki sam sposób można podsumować film jako całość. "Czas Ultrona" nie jest złym filmem, ale nie jest też filmem dobrym. Stanowi istotną składową całości, ale pozostawia wrażenie niedosytu i zmarnowanego potencjału.
Ocena: 6/10
Oceń artykuł