Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

Filmowe Uniwersum Marvela wraz z „Kapitanem Ameryką: Wojną bohaterów” weszło w tzw. Fazę Trzecią. Jak superbohaterowie się w niej odnaleźli?
To już 13. obraz wykorzystujący wizerunek postaci znanych z kart komiksów wydawnictwa Marvel. Od niemal dekady oglądamy poczynania trykociarzy. Istniało więc ryzyko zmęczenia materiału i zjadania własnego ogona w dziele braci Russo. Jednak duet i samo MCU nie schodzą poniżej pewnego poziomu.
Adrenalina pompowana jest już od pierwszych sekwencji filmu, gdyż zostajemy wrzuceni w sam środek potyczki między Avengersami a złoczyńcami na ulicach afrykańskiego miasta. Jednak obraz nie jest nastawiony wyłącznie na spektakularną rozwałkę i efektowne pranie się po twarzach. Bracia umiejętnie żonglują gatunkami i nastrojami. W „Zimowym żołnierzu” zaproponowali hybrydę kina superbohaterskiego z thrillerem szpiegowskim i dalej kontynuują tę ścieżkę, jednak nie boją też typowego dla Marvela humoru, a także pokazania tej najzwyklejszej, ludzkiej strony herosów. Tak, bo Avengersi to nie tylko wyprężone i umięśnione klatki piersiowe oraz zaciśnięte pięści z żelaza gotowe do zadania ciosu. Pod ich maskami kryją się codzienne rozterki, emocje czy traumy z dawnych lat, z którymi do tej pory nie udało im się uporać. Jeszcze nigdy w komiksowej adaptacji Marvela wątki dramatyczne nie były tak wyraźnie zarysowane.
A trzeba wiedzieć, że superbohaterowie mają przyczyny do zmartwień i ciężki orzech do zgryzienia przy podjęciu właściwej decyzji. Choć świat jest ich dłużnikiem za to, że już niejednokrotnie udało im się uratować planetę przed zagładą i powstrzymać czarne charaktery przed realizacją swoich szaleńczych planów, tak też może mieć im za złe liczne zniszczenia oraz ofiary w niewinnych cywilach. Do akcji wkracza ONZ chcąc objąć przyszłe poczynania nadludzi swoim nadzorem. Tony Stark targany wyrzutami sumienia chce poddać się naciskom władz, Steve Rogers idzie jednak za głosem serca i uważa, że kontrola może jedynie doprowadzić do szerzenia się zbrodni. W końcu doświadczenia z agencją S.H.I.E.L.D. pokazały mu, że żadna organizacja nie jest w stanie uchronić się przed wrogimi siłami. Avengersi dzielą się na dwa obozy – ten popierający Iron Mana oraz stojący murem za Kapitanem Ameryką. Podział pogłębia dodatkowo ponowne pojawienie się Zimowego żołnierza.
Na tym tle odmalowane zostają wewnętrzne rozterki postaci. Uwidaczniają się skryte pod stalowymi kombinezonami uczucia typowe dla zwykłych śmiertelników. Ma to też drugą stronę medalu – w pewnym momencie tempo filmu spowalnia, a lont komiksowego dynamitu zaczyna przygasać. Gdy film zaczyna grzęznąć w mule, bracia Russo serwują nam prawdziwy strzał w dziesiątkę realizując mokry sen każdego fana herosów z powieści obrazkowych – starcie między drużyną Iron Mana i Kapitana Ameryki. Uderza nas, niczym rozpędzona tarcza Steve'a Rogersa, choreografia tej, jak i innych potyczek, których sposób realizacji sprawia, że czujemy siłę oraz impet każdego ciosu czy kopniaka.
W „Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów” przedstawione uniwersum zostały też nowe postacie. Grany przez Chadwicka Bosmana Czarna Pantera, a także Spider-Man obdarzony fizis Toma Hollanda. Człowiek-Pająk, jeszcze z mlekiem pod nosem, z miejsca zaskarbia sobie sympatię widzów, a poprzez swoje poczucie humoru i nawiązanie do komiksowego pierwowzoru bije na głowę poprzednich Peterów Parkerów z wielkiego ekranu. Gorzej jednak z głównym czarnym charakterem filmu, którym jest Zemo grany przez Daniela Brühla – to postać z założenia zniuansowana, jednak nie udaje się tego oddać na ekranie, przez co wypada ona niewiarygodnie i zwyczajnie blado.
Bracia Russo, nomen omen, Ameryki nie odkryli, co zresztą było rzeczą niemożliwą przy 13. odsłonie cyklu. Niby widzimy te same sztuczki, te same schematy, ale wciąż wywołują one istne trzęsienie ziemi wciągające widzów w swój wir. Duetowi reżyserskiemu nie można odmówić wprawnej realizacji i rzemieślniczego kunsztu. Kino superbohaterskie najwyższych lotów.
Ocena: 4/5
Oceń artykuł