„Ocean’s 8”, reż. Gary Ross [RECENZJA]

Nowa odsłona serii „Ocean’s” miała udowodnić, że kobiety też potrafią. Niestety udowodniła jedynie, że kopia jest zawsze gorsza od oryginału.
Zrealizowany po 11 latach od zakończenia oryginalnej serii „Ocean’s” film miał być żeńską odpowiedzią na przebój Stevena Soderbergha, która udowodni, że kobiety potrafią być równie sprytne, inteligentne, opanowane i zdolne, co stylowa jedenastka Danny’ego Oceana. Niestety, grupa wyspecjalizowanych przestępczyń pod wodzą Sandry Bullock w roli Debbie Ocean przegrała ten pojedynek z kretesem. Główne dlatego, że walcząc w pocie czoła o swoje racje, zapomniała o luzie, nonszalancji i bezpretensjonalności męskich poprzedników.
Początek filmu Gary’ego Rossa sugeruje, że mamy do czynienia nie ze spin-offem czy kontynuacją, lecz z rebootem filmu „Ocean’s 11”. Podobnie jak w oryginale, postać o nazwisku Ocean ma opuścić więzienie, w którym znalazła się po nieudanej akcji, obiecuje poprawę, wyraża szczerą chęć prowadzenia uczciwego życia i zaraz po wyjściu zaczyna montować ekipę gotową wykonać z nią skok życia. Panowie planowali opróżnienie skarbca w kasynie, panie opracowują plan kradzieży diamentów, jednak nie jest to szczególnie istotne – schemat pozostaje taki sam. Poszczególne elementy fabuły są mocno inspirowane oryginałem z 2001 roku, a niektóre są wręcz skopiowane 1:1. Dlaczego zatem tak podobny film wypada o tyle gorzej od pierwowzoru?
Niestety, winni nie są ani biali mężczyźni recenzujący film, ani widzowie, którzy z góry stawiają kobiety na przegranej pozycji. Przyczyna klęski, jaką ponosi film „Ocean’s 8” w starciu z poprzednikami, leży w zbyt prosto skonstruowanej intrydze, bezbarwnej obsadzie i ogólnej miałkości produkcji, która powinna zaskakiwać i przyprawiać o szybsze bicie serca.
W „Ocean’s 8” pojawia się wprawdzie skłaniająca do tupania nóżką muzyka, szybki montaż, blichtr i przepych lokacji, jednak nawet ta (skopiowana z oryginalnej serii) atrakcyjna oprawa nie jest w stanie odwrócić uwagi od faktu, że główne bohaterki „Ocean’s 8” są idealnie... nijakie.
Nikt nie twierdzi oczywiście, że bohaterowie „Ocean’s 11” byli obdarzeni szczególną głębią psychologiczną. Mieli jednak w sobie to coś, czego brakuje większości kobiet z „Ocean’s 8”. A mianowicie ów wdzięk, styl, czar i szyk, o których śpiewał kiedyś Eugeniusz Bodo. Twórcy spin-offu tak bardzo skupili się na swoich feministycznych pobudkach, że zapomnieli wyposażyć swoje bohaterki w seksapil. I nie chodzi wcale o to, że jest to „broń kobieca”, lecz o fakt, że każdego kanciarza, złodzieja czy manipulatora – niezależnie od płci – cechuje spora doza uroku osobistego.
Od „Żądła” przez oryginalną serię „Ocean's” po serial „Białe kołnierzyki” – wykorzystywanie wdzięku pomagało bohaterom w osiąganiu ich celów. Tymczasem w „Ocean’s 8” jedynie Anne Hathaway zdaje się umiejętnie wykorzystywać przewagę, jaką daje jej uroda, pod którą potrafi – kiedy trzeba – ukryć swoją inteligencję i spryt. Pozostałe główne bohaterki, w które wcielają się Sandra Bullock, Cate Blanchett i Helena Bonham Carter, stoją w rozkroku – z jednej strony, próbując zrobić antyseksistowski film, starają się za wszelką cenę nie być urocze. Z drugiej – jako słynne aktorki w blockbusterze chadzają pełnym makijażu nawet po bułki do sklepu. Wszystko to buduje wyjątkowo sztuczny i wymuszony obraz, który tylko delikatnie ratują wspomniana Hathaway, Rihanna czy Awkwafina. I nie chodzi tu o ich różne kolory skóry, lecz o naturalność, z jaką wcielają się w swoje postaci, której o dziwo zabrakło tak wybitnym aktorkom jak wspomniane już Cate Blanchett czy Helena Bonham Carter.
Na domiar złego, w filmie raz na jakiś czas pojawia się wtrącenie, że kobiety są ignorowane, a faceci źli, a nawet – mini przemówienie, w którym Debbie Ocean przypomina swoim koleżankom, że nie robią tego dla pieniędzy ani dla siebie, lecz dla ośmiolatki marzącej o tym, by zostać przestępczynią.
Twórców filmu „Ocean’s 8” ewidetnie zgubił fakt, że na kanwie przyjemnej, rozrywkowej serii, postanowili zbudować manifest i w pozbawiony dystansu sposób przekazać ważne treści w nieważnej produkcji. A wystarczyło tylko przyłożyć się do skonstruowania intrygującej fabuły, wymyślenia kilku zaskakujących zwrotów akcji, stworzenia świadomych swych atutów postaci i napisania porządnych dialogów, by skopać tyłki wszystkim szowinistom i udowodnić, że dziewczyny rządzą. Po prostu. Bez szczególnego wysiłku i przemówień o spełnianiu misji wobec ośmiolatek.
Tymczasem, przygotowując plot twisty, które po 15 minutach filmu jest w stanie przewidzieć rzeczona ośmiolatka i bojąc się zagrać kartą, która jest jednym z głównych atutów heist movies (jednocześnie nie oferując niczego w zamian), panie przegrały tę partię w bardzo słabym stylu.
Ocena: 4/10
Oceń artykuł