Kiedy świat dowiedział się, że Jordan Peele zamierza napisać, wyreżyserować i wyprodukować horror, początkowo traktowano tę informację w formie żartu. W końcu zawsze był kojarzony raczej z formą rozrywki znajdującej się na drugim krańcu emocjonalnego bieguna - komedią. Jednak kiedy "Uciekaj!" stało się faktem, widzowie i krytycy nie mogli wyjść z zachwytu nad tą produkcją. Horror został doceniony nawet przez Amerykańską Akademię Filmową, która nagrodziła Peele'a Oscarem w kategorii najlepszy scenariusz oryginalny. Prace nad drugim filmem grozy w dorobku filmowca wzbudzały więc dużo zainteresowania. Czy Peele sprostał oczekiwaniom widzów i "To my" jest równie udany horror, co "Uciekaj!"?
Historia opowiada o czteroosobowej przykładnej rodzinie, która postanawia wyjechać na wakacje do domku po zmarłej babci. Posiadłość znajduje się niedaleko Santa Cruz, więc główni bohaterowie odwiedzają miejscową plażę i spotykają się na niej z przyjaciółmi. Po powrocie do domu na jaw wychodzi tajemnica Adelaide - żony i matki. W domku pojawiają się tajemniczy goście, którzy wyglądają zupełnie, jak jego mieszkańcy. Wkrótce sobowtóry rodziny Wilsonów zaczynają terroryzować głównych bohaterów.
Zwiastuny filmu sugerowały, że widzowie dostaną wariację "Funny Games" doprawioną paranormalnym kinem grozy. Szybko jednak okazuje się, że to jedynie pozory, a w rzeczywistości odbiorca ma do czynienia z o wiele większą całością. W "Uciekaj!" Peele użył horroru, by przemycić opowieść o całkiem realnym zagadnieniu, jakim jest rasizm obecny od pokoleń w amerykańskim społeczeństwie. Tym razem mamy do czynienia z bardziej uniwersalną historią, dotyczącą ludzkiej psychiki oraz dobrze znanym motywie złego sobowtóra, a nawet brata bliźniaka. Oczywiście w pewnych momentach filmu można doszukiwać się komentarza obecnej sytuacji społecznopolitycznej świata, ale generalnie reżyser skupia się na bardziej ogólnoludzkiej problematyce.
Głównymi bohaterami są wcześniej wspomnieni członkowie rodziny, która musi stawić czoła zdeprawowanym wersjom samych siebie. W rolach głównych występują Lupita Nyong'o i Winston Duke - aktorzy dobrze znani z filmu "Black Panther". Jako ich dzieci wystąpili Shahadi Wright Joseph i Evan Alex. Na drugim planie pojawiają się Elisabeth Moss, Tim Heidecker i Anna Diop. Główna obsada zaprezentowała całe spektrum swoich umiejętności aktorskich. Nie tylko prezentując cały wachlarz emocji, ale również wcielając się w podwójne role. Na szczególną uwagę zasługuje Elisabeth Moss, która chociaż zagrała epizod, zaprezentowała swój talent, wcielając się w postać, do której widzowie raczej nie są przyzwyczajeni.
Jak jednak Peele buduje klimat grozy? W końcu to w horrorze jest najważniejszym elementem. Reżyser tak przemyślał cały film, że każdy fragment warsztatu filmowego doskonale ze sobą współgra, trzymając widza od samego początku w napięciu. Warto pamiętać, że Peele nie podchodzi do horroru w typowy dla przedstawicieli tego gatunku sposób. Dla twórcy najważniejsza jest historia, a groza to bardzo istotny, ale jedynie efekt uboczny snutej opowieści. Zamiast notorycznych jumpscare'ów i tradycyjnych dla horroru zagrywek, filmowiec woli uzyskiwać poczucie strachu i napięcia, wywołując je w głowie widza, dopiero po zakończonym seansie.
Nie oznacza to jednak, że w "To my" brakuje przerażających scen. Po prostu nie grają one pierwszych skrzypiec. Peele robi z horrorem to, co Quentin Tarantino z westernami, mordobitkami i filmami klasy B. Świadomie korzysta z elementów, które obecnie są już trochę wyświechtane i podnosi je do rangi sztuki. W produkcji pojawia się więc wiele odniesień do klasyki horroru, które wpleciono w fabułę na wiele różnych sposobów. Podaje je jednak z domieszką kina autorskiego.
Osobną kwestią, nad którą warto się pochylić, jest nienachalna, ale znacząca symbolika pewnych scen. Ukryte znaczenia pojawiają się od samego początku filmu. Często są to symbole powszechnie znane, czasem zdarza się jednak, że Peele prezentuje widzom własne zaskakujące skojarzenia, które wpisują się w mroczną historię o dualizmie każdego człowieka. Nie są to jednak znaki przeintelektualizowane - zbudowano je w na tyle prosty sposób, że rozgryzie je każdy odbiorca, ale na tyle ciekawe, że nie zostaną uznane za prostackie. Głównym motywem jest więc dwoistość, którą można wyczuć od jednej z pierwszych scen. Z na pozór radosnej wycieczki do parku rozrywki na każdym kroku przebija się groza i napięcie.
"To my" nie jest jednak filmem idealnym. Peele nie raczy widza niczym zaskakującym i doświadczony kinoman raczej przewidzi zwrot akcji, który pojawia się pd koniec produkcji. Twórca bazuje na sprawdzonym schemacie podróży bohatera i snuje swoją opowieść bardzo sprawnie. Chociaż film jest horrorem, komediowa przeszłość reżysera daje o sobie znać w kilku scenach, rozluźniając nieco przeładowaną grozą atmosferę. Niestety w przypadku finału, jest podobnie, jak w "Uciekaj!". Dla niektórych widzów, końcówka może być przekombinowana, chociaż zakończenie stworzone przez Peele'a ma oczywiście sensowne uzasadnienie.
Peele filmem "To my" udowodnił, że sukces "Uciekaj!" nie był wypadkiem przy pracy. Miejmy nadzieję, że niebawem zobaczymy kolejny kinowy horror tego twórcy, bo wprowadza do komercyjnego kina grozy powiew świeżości. Chociaż w tej recenzji często pojawia się porównanie "To my!" do "Uciekaj!" należy brać pod uwagę, że obie produkcje są zupełnie różne, inaczej poprowadzone i dotykają całkiem odmiennych problematyk. Jeśli liczycie na typowy slasher lub naiwną historyjkę o duchach, szczerze się rozczarujecie. Jeśli jednak lubicie żonglowanie gatunkami i inteligentną grę z widzem, koniecznie wybierzcie się do kina.
Ocena: 8/10
Oceń artykuł