Z filmami biograficznymi jest ten problem, że koloryzują i uatrakcyjniają życiorysy głównych bohaterów. Świadomy widz doświadcza więc swego rodzaju dysonansu poznawczego - z jednej strony wie, że ogląda historię, która w pewnym stopniu wydarzyła się na prawdę, z drugiej nieznośny głos z tyłu głowy podpowiada przy każdym zwrocie akcji, że to jedynie fikcja z głowy scenarzysty bądź reżysera. Tego typu zabiegi wynikają z języka kina i jest to oczywiste, ale przeinaczanie faktów historycznych może mierzić niektórych widzów. Niestety w wypadku "Tolkiena" tak się czasem dzieje, ale czy na pewno działa to na niekorzyść filmu?
Reżyserem "Tolkiena" został Dome Karukoski - fiński filmowiec, który do tej pory nie dał się poznać przeciętnemu zjadaczowi popcornu, bo taki osobnik raczej nie widział żadnego filmu z Finlandii. Producenci z Fox Searchlight Pictures postanowili wykorzystać jego talent, by opowiedzieć o postaci bardzo ważnej dla literatury, ale również popkultury - J.R.R. Tolkienie - jednym z najwybitniejszych twórców fantasy w historii. Film nie streszcza całego życiorysu Tolkiena. Skupia się na pewnym wycinku. Jest to jednak najważniejszy okres w życiu każdego człowieka - młodość i wczesna dorosłość, czyli etapy kształtujące osobowość każdej jednostki. Był to zabieg celowy, nie tylko dlatego, że Tolkien jako dorosły mężczyzna wiódł raczej nudne życie za biurkiem, ale również z powodu wydarzeń, które odcisnęły się na jego psychice i pozwoliły wpłynąć na późniejszą twórczość.
Większa część filmu rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Akcja rozpoczyna się w okopie bitwy nad Sommą - jedną z największych i najbardziej krwawych batalii I wojny światowej. Pogrążony w malignie Tolkien za wszelką cenę chce odnaleźć swojego przyjaciela z czasów szkolnych i ocalić jego życie. Wydarzenia wojenne są przerywane przebłyskami z przeszłości tytułowego bohatera, które składają się na większą całość - od szczęśliwego dzieciństwa w Sarehole Mill, przez przeprowadzkę do Birmingham, przyjaźnie zawarte w King Edward's School, pierwszą (i jedyną) miłość, aż do powołania na front I wojny światowej. Dzięki temu widz jest w stanie śledzić kolejne wydarzenia z życia młodego Tolkiena, jednocześnie wiedząc, że punktem kulminacyjnym jest dramat bohatera podczas bitwy nad Sommą.
Zawiłe koleje losu głównych bohaterów na każdym kroku przelatane są symbolami dobrze znanymi każdemu fanowi książek Tolkiena. W ten sposób twórcy sygnalizują widzom, które momenty z życia mogły mieć wpływ na wygląd Śródziemia i jego mieszkańców. Czasem są to ewidentne odniesienia do "Władcy Pierścieni", czasem jedynie subtelne nawiązania, ale zdarzają się naprawdę często i należy docenić pomysłowość twórców za zmyślne wplatanie je w fabułę filmu. Dzięki temu fani fantasy mogą dowiedzieć się czegoś nowego na temat ulubionych powieści, chociaż nie wszystkie informacje pojawiające się w "Tolkienie" pokrywają się z biografią autora. Wynika to jednak z wyżej wspomnianych cech formalnych filmu biograficznego.
Nie oznacza to jednak, że "Tolkien" jest stworzony wyłącznie dla miłośników fantasy. Przede wszystkim to dość ciekawa opowieść o człowieku, który w przyszłość zmieni świat, o czym marzy jako młodzieniec. "Tolkien" to produkcja uniwersalna, którą z powodzeniem można zaklasyfikować jako film obyczajowy ocierający się o romans. Nie brak mu jednak elementów innych gatunków. W jednej ze scen główny bohater opowiada o swojej przyszłej książce, mówiąc, że to historia o odwadze, braterstwie, miłości i skarbie. W pewnym sensie te słowa podsumowują również "Tolkiena". Te wszystkie elementy pełnią bardzo ważną funkcję fabularną i emocjonalną. Romans nie donosi się bowiem jedynie do miłości młodego Tolkiena do Edith. Miłość jest w tym filmie potraktowana o wiele szerzej i na każdym kroku widać, że członkowie T.C.B.S. - nieformalnej organizacji miłośników sztuki, do której należał Tolkien i jego przyjaciele, naprawdę się kochają. W większości przypadków jest to braterska miłość, ale twórcy w pewnym wątku pokusili się o zasugerowanie czegoś więcej, co powinni doskonale zrozumieć wierni czytelnicy "Władcy Pierścieni".
W głównych bohaterów wcielili się młodzi aktorzy. W roli Tolkiena wystąpił utalentowany Nicholas Hoult. Jego ukochaną zagrała Lily Collins, a przyjaciół wcielili Anthony Boyle, Patrick Gibson i Tom Glynn-Carney. Nie są to role wybitne, ale widać, że aktorzy podeszli do swoich postaci z pełnym zaangażowaniem, tworząc ciekawe i charakterystyczne kreacje. Na uwagę zasługuje epizodyczna postać profesor Wrighta, którego zagrał jak zwykle znakomity Derek Jacobi. W filmie pojawiają się efekty specjalne, których użyto oszczędnie i tylko w momentach, kiedy naprawdę było to potrzebne. Fanom filmów historycznych, na pewno spodoba się dbałość o detale przełomu XIX i XX wieku, które widać i słychać w strojach, dialogach, charakteryzacji, scenografii i kostiumach.
Produkcja nie ustrzegła się oczywiście wad. Film czasami jest za bardzo egzaltowany, a główni bohaterowie idealizowani. Sama fabuła zbytnio nie zaskakuje i przewidywalność objawia się w nawet w drobnych detalach. Pod względem formalnym jest to bardzo poprawny film, który nie rewolucjonizuje gatunku, ani spojrzenia na tytułowego bohatera. Z drugiej strony prawie wszystkie wymienione wyżej wady, można uznać za zalety, pod warunkiem założenia, że w pisują się one w konwencję prozy Tolkiena. Film ma bowiem wiele baśniowych elementów, w których realna rzeczywistość miesza się z fantastycznymi historiami. Patrząc na "Tolkiena" z tej perspektywy, można odnieść wrażenie, że tego typu prowadzenie narracji i bohaterów, ma w pewien sposób nawiązywać do tonu "Władcy Pierścieni", "Silmarillionu", a w bardziej humorystycznych scenach nawet "Hobitta".
"Tolkien" to dość mądry, przepełniony pozytywnymi emocjami film, który spodoba się nie tylko miłośnikom twórczości pisarza, ale również osobom, które na "Władcę Pierścieni" reagują alergicznie. Wszystko dzięki uniwersalnej historii, którą za sobą niesie. Może Oscara z tego nie będzie, ale warto wybrać się na niego do kina i poświęcić dwie godziny swojego życia na tę produkcję.
Ocena: 7/10
Oceń artykuł