Adaptacje powieści Jane Austen niezmienne cieszą się olbrzymią popularnością. Nic zresztą dziwnego. Ponadczasowe i wzruszające opowieści przepełnione romantyzmem i klimatem epoki to coś, co zawsze jest w cenie i bez problemu znajdzie obszerne grono miłośników. Te na pozór proste historie bywają jednak trudne do przełożenia na grunt filmowy. Łatwo bowiem popaść w banał lub przeciwnie - przeszarżować, ocierając się o groteskę. Do którego grona zalicza się tegoroczna "Emma."?
Choć prym wiodą "Duma i uprzedzenie" oraz "Rozważna i romantyczna", historia o pięknej i inteligentnej Emmie również cieszy się sporą rzeszą fanów. Przenoszona na ekran w różnych formach, w tym roku doczekała się kolejnej filmowej ekranizacji. Reżyserką została debiutująca Autumn de Wilde, a w tytułowej roli obsadzono coraz popularniejszą Anyę Taylor-Joy. Muszę przyznać, że to właśnie jej nazwisko w obsadzie skłoniło mnie do poświęcenia czasu "Emmie.". Nie należę do zatwardziałych wielbicielek Jane Austen, więc z ekranizacjami jej twórczości miałam dotąd styczność dość wybiórczą. Jednak dziewczyna kojarząca się dotąd głównie z horrorami i thrillerami ("The VVitch" i "Split") w romantycznym filmie kostiumowym? Zwyczajnie nie mogłam przejść obok tego obojętnie.
Młoda aktorka mnie nie zawiodła. W roli Emmy odnajduje się bowiem wyśmienicie. Z jednej strony emanuje dość zimną urodą, intelektem i przebiegłością, z drugiej zaś pokazuje wewnętrzną wrażliwość i empatię. Anya Taylor-Joy doskonale oddaje złożoność charakteru swojej bohaterki, przez co Emma staje się postacią z krwi i kości. Przeciwnie do tego, co miało miejsce w przypadku jej poprzedniczek (w tym Gwyneth Paltrow), których interpretacje były zwyczajnie przesłodzone.
Reszta obsady również stanęła na wysokości zadania, zwłaszcza Bill Nighy wcielający się w hipochondrycznego ojca głównej bohaterki, Mia Goth jako przeurocza i głupiutko niewinna Harriet Smith oraz (znana z "Sex Education") Tanya Reynolds w roli nieco groteskowej Pani Elton. Reżyserka nie spieszy się zbytnio z opowiadaniem historii. Fabuła toczy się powoli, chwilami wręcz zbyt wolno, przez co film może nużyć. Wynagradzają to jednak absolutnie przepiękne zdjęcia, stroje i scenografia.
Stroje bohaterów nie tylko cieszą oko, ale doskonale oddają klimat epoki. Dzięki nastrojowym, statecznym kadrom prezentującym głównie pastelowe kolory, możemy odnieść wrażenie, że przenieśliśmy się do świata Wesa Andersona. Scenografia, odpowiednio dobrana ścieżka dźwiękowa i ton, w jakim przedstawiono wydarzenia, wywołują odczucie teatralności, co może być zarówno zaletą jak i wadą, w zależności od osobistych preferencji odbiorcy. W moim odczuciu zadziałało to zdecydowanie na plus, dzięki czemu "Emma." nie jest tylko kolejną ekranizacją powieści Jane Austen.
Reasumując, "Emma." jest filmem zdecydowanie wartym uwagi. Niektórych może odstraszyć powolne tempo i pewna szablonowość fabularna. Całość nadrabia jednak strefa audio-wizualna, która zasługuje na największe pochwały i wszelkie nagrody (z Oscarami włącznie). Film zadebiutuje w polskich kinach już 28 lutego 2020 roku.
Ocena: 7/10
Oceń artykuł