The Subways kochają wracać do Polski. „Jesteś jak słońce” [WYWIAD]

Brytyjska grupa The Subways wystąpi w Krakowie oraz Warszawie 22 i 23 marca. Z tej okazji porozmawialiśmy z członkami zespołu.
The Subways wracają do Polski. Dzięki temu mieliśmy szansę porozmawiać z Billym Lunnem, Charlotte Cooper oraz Camille Phillips o początkach ich kariery, zmianach, jakie zauważyli podczas koncertów, występując w różnych zakątkach świata przez ostatnich dwadzieścia lat oraz o ulubionych artystach – zarówno żyjących, jak i tych, których chcieliby zobaczyć na The Resurrection Stage, gdyby takowa istniała.
Michał Kaczoń: Chciałbym zacząć od cofnięcia się w czasie – do roku 2005, kiedy pojawiliście się w serialu „Życie na fali”, który znacząco przyczynił się do wzrostu waszej popularności. Muszę przyznać, że ta produkcja była dla mnie niezwykle ważna w młodości, dlatego chciałem zapytać o to, jak wspominacie to doświadczenie?
Billy Lunn: Muszę przyznać, że kiedy byliśmy zaproszeni do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu, nie do końca wiedzieliśmy, co z tego wyniknie. Pamiętam, że kiedy polecieliśmy do Los Angeles, wszystko wydawało nam się takie słoneczne i amerykańskie (śmiech). Pamiętam ogromną dawkę słońca i palmy, które widzieliśmy z okien samochodu. Kiedy dotarliśmy do hotelu, zjedliśmy wielkiego steka na śniadanie, bo z powodu jet-lagu, była dla nas już pora obiadowa. Wtedy jeszcze jedliśmy mięso. Kojarzę też, że gdy dotarliśmy na plan, siedziałem w fotelu od make-upu przy Benie Mackenzim, który grał Ryana, myśląc jak bardzo jest przystojny (śmiech). Pamiętam też, że dużo czasu spędziliśmy z Rachel Bilson, która co chwilę powtarzała, że to świetne, że chcemy się z nimi integrować, bo wszystkie inne zespoły, które pojawiły się wcześniej w serialu, zwykle siedziały po prostu w swoich garderobach. Pamiętam, że powiedziałem, że z nami tak nie będzie, bo jesteśmy zbyt podekscytowani i chcemy zobaczyć dosłownie wszystko. Gdy oglądaliśmy scenę walki, która była częścią tego odcinka, w pełni doceniliśmy sztukę aktorską. Fakt, że w scenie wszyscy byli wobec siebie agresywnie nastawieni, a chwilę potem, gdy nastąpiło cięcie, razem żartowali, dość mocno utkwił w mojej głowie. Pomyślałem sobie, że aktorzy muszą sobie bardzo mocno ufać. Pamiętam też, że pod koniec dnia zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie z Mischą Barton. I to, że niedługo po tym dniu wszystko ruszyło w szalonym tempie. Dzięki temu występowi pojechaliśmy w naszą pierwszą trasę po Stanach i staliśmy się popularni w Europie. Także tak – to była wspaniała okazja i świetnie ją wspominamy.
Wasza muzyka pojawiła się też w innych filmach i serialach. Chciałem zapytać, jak w takim razie wygląda proces podejmowania decyzji o użyczeniu utworu do danej produkcji. Ile informacji zbieracie, gdy ktoś przychodzi do Was z propozycją wykorzystania waszego utworu w swoim dziele?
Billy Lunn: Zwykle pytamy o ton danej produkcji i kontekst, w jakim nasz utwór się pojawi. Dopytujemy dlaczego akurat ta piosenka zdaniem twórców nadaje się do tej konkretnego sceny w danym dziele. Myślę bowiem, że nie ze wszystkim czulibyśmy się komfortowo – staramy się jednak stosować jakiś kod moralny – ale zwykle okazywało się, że projekty, o których rozmawialiśmy, były zabawne, romantyczne albo zwyczajnie słodkie, więc z chęcią się zgadzaliśmy.
Camille Phillips: A w innych wypadkach ktoś dostawał ołówkiem w szyję (śmiech).
Billy Lunn: No tak! (śmiech) Pamiętam, jak rozmawiałem z Guyem Ritchiem o tym, w jaki sposób „Rock and Roll Queen” będzie wykorzystana w „Rock’N’Rolli”. Powiedział mi tylko, że bohaterowie będą na koncercie rockowym i chciałby, żeby to był nasz koncert, więc nagrają po prostu część naszego show. Pamiętam, że kiedy potem jechałem z moją dawną dziewczyną na premierę w Londynie, w pociągu zapytała mnie: „Jak myślisz: w jakim kontekście pojawi się Wasza piosenka?”. Odpowiedziałem, że wydaje mi się, że bohaterowie po prostu piją piwo i oglądają koncert. Dodałem jednak: „Chociaż myślę, że byłoby fajnie, biorąc pod uwagę, że to film Guya Ritchiego, gdyby ktoś zginął” (śmiech). Kocham jego kino, a tam w końcu dość często ktoś ginie. Do tego momentu „Rock and Roll Queen” było wykorzystywane raczej w romantycznych albo wychilowanych projektach, a ja chciałem, żeby nasza muzyka pojawiła się w czymś naprawdę mrocznym. No i ziściło się! W tym filmie w końcu ktoś rzeczywiście ginie zadźgany ołówkiem, tuż przed salą koncertową.
Camille Phillips: To bardzo w zgodzie z tym, co mówiłeś o nieangażowaniu się w projekty, na które nie pozwala ci kompas moralny (śmiech).
Billy Lunn: Myślę, że tutaj efekt cool po porostu zwycięża z kompasem moralnym (śmiech).
Poniższe wideo działa, tylko na YouTube nie ma wyznaczonej miniaturki.
Pozostając w klimatach filmowych, chciałem zapytać was o wasze ulubione produkcje i gatunki, czy rzeczy, do których możecie wracać na okrągło.
Camille Phillips: Jestem kinomanką, więc dla mnie to ogromne pytanie. Kocham wszystkie gatunki. Myślę jednak, że mocno skupiam się na reżyserach. Kiedy kogoś polubię, zaczynam niejako kolekcjonować jego/jej filmy. Często lubię dość krwawe kino, takie spod znaku Quentina Tarantino czy Martina Scorsese. To dość oczywiste wybory, ale musisz przyznać, że robią przecież doskonałe filmy. Bardzo lubię komedie Kevina Smitha i większość rzeczy spod ręki Darrena Arronofskiego. Kocham „Czarnego Łabędzia” i ten rodzaj mrocznego kina.
Charlotte Cooper: Ja ostatnio oglądam więcej seriali. Tyle się dzieje w moim życiu, że mam krótki okres koncentracji uwagi (śmiech). Ostatnio skończyłam „Dead to me”. Uważam, że ten serial jest znakomity. Bardzo lubię, jak wykorzystuje się w nim czarny humor. Bardzo lubię „Euforię”, a ostatnio wkręciłam się też w „Big Love”. Chyba najbliżej mi do seriali dramatycznych.
Billy Lunn: Ja mam trochę tak jak Camille – lubię wszystkiego po trochę. Jeśli jednak miałbym to jakoś zawęzić, to powiedziałbym, że kocham „Monthy’ego Pythona”, a „Życie Briana” to jeden z moich najulubieńszych filmów. Uwielbiam wszystko, w czym występuje Kristen Wiig i Maya Rudolph [w czasie tej wypowiedzi dziewczyny przytakują]. Bardzo lubię też kino Christophera Nolana. Jego filmy zawsze w bardzo ciekawy sposób poruszają tematy czasu i przestrzeni. Uwielbiam sposób, w jaki Nolan bawi się narracją, przez co po skończonym seansie ma się ochotę oglądać jego filmy ponownie, bo masz poczucie, że coś ci umknęło.
Tak, ja wciąż myślę, że powinienem obejrzeć ponownie „Tenet” (śmiech). Myślę, że teraz możemy przejść do muzyki, bo mój wewnętrzny dziennikarz filmowy już się nasycił. Zacznę jednak od kolejnego dużego pytania. Występujecie na scenie od przeszło dwóch dekad – jak w tym czasie zmieniało się wasze podejście do muzyki i gatunków, jakie reprezentujecie?
Billy Lunn: Patrząc chronologicznie na nasze płyty, myślę, że zaczynaliśmy bardzo prosto i punkowo. Przy „All or Nothing” zaczęliśmy flirtować z nieco mroczniejszymi elementami i mocniej skupiliśmy się na frazowaniu. Przy „Money and Celebrity” inspirowaliśmy się brit-popem. Wtedy powstało sporo takich trzyminutowych, radosnych, pogodnych brytyjskich piosenek. Czwarty krążek nazwałbym lo-fi punkiem. Słuchałem wtedy dużo Ceasar’s Palace i The Clash, co mam wrażenie przełożyło się na brzmienie i produkcję tej płyty. Na najnowszym krążku zdecydowaliśmy się zaś wykorzystać syntezatory i automaty bębnowe. No i dołączyła do nas Camille Phillips. Myślę, że bardzo wiele zmieniło się przez te osiem lat, odkąd wypuściliśmy nasz ostatni krążek. Nie tylko w składzie zespołu, ale też w sposobie, w jaki widzimy samych siebie i jak się identyfikujemy [Lunn dokonał coming outu jako osoba biseksualna w 2020 roku - przyp. red.]. W tym czasie staliśmy się też pewniejsi w wykorzystywaniu szerszego spektrum gatunków w naszej muzyce, w tym tych z tzw. lewego skrzydła. Charlotte i ja zawsze bardzo lubiliśmy Madonnę i Kylie Minogue. Teraz zdecydowaliśmy się mocniej uwypuklić te fascynacje w naszej własnej muzyce. Myślę, że można to wyczuć w liniach melodycznych, z użyciem syntezatorów, czy ścieżkach wokali i harmoniach, które wykorzystujemy na tej nowej płycie.
Jakie dostrzegliście zmiany podczas koncertów? Macie szeroki porównawczy zakres czasowy, czy coś więc zaskoczyło was w sposobie, w jaki ludzie odbierają wasze koncerty?
Billy Lunn: Szczerze mówiąc, dopiero po pandemii dostrzegłem jakąś zmianę w zachowaniach publiczności. Wcześniej ludzie zwykle zachowywali się w dość podobny sposób: po prostu szaleli pod sceną, robiąc młyn czy uprawiając crowd-surfing. Odkąd ponownie wyruszyliśmy w trasę, dostrzegliśmy większą dywersyfikację członków publiczności. Nauczyliśmy się też doceniać różnorodne reakcje ludzi w nowych miejscach, które odwiedzamy. Czy to w nowym mieście, kraju, kontynencie, czy kulturze. Dostrzegamy piękno w tym, że w niektórych miejscach ludzie po prostu stoją, słuchają i grzecznie klaszczą na koniec każdej piosenki. Zwłaszcza, gdy potem wracamy do naszych stałych miejsc, w których już występowaliśmy i ludzie znów zwyczajnie tracą głowę (śmiech). Bardzo cieszę się z tej różnorodności reakcji, które teraz coraz mocniej dostrzegam. Czuję, że pandemia mocno nas zmieniła i myślę, że jeszcze sporo czasu minie, nim zrozumiemy w pełni, w jakie sposoby odmieniło się nasze myślenie i postrzeganie świata. A Wy, co sądzicie o zmianach, które zaszły w naszym koncertowym życiu?
Charlotte Cooper: Hmm… mam wrażenie, że wszystko już pięknie ująłeś.
Billy Lunn: Przepraszam. Bardzo potrzebuję kawy, więc chyba nasycam się nadmiernym mówieniem (śmiech).
Camille Phillips: Ja zwróciłam uwagę, że widuję coraz więcej kobiet na koncertach. Myślę, że to wynik tego, że w ostatnim czasie położono dużo większy nacisk na to, aby przestrzenie koncertowe były bezpieczne i komfortowe dla każdego. Także bardzo cieszę się, że jest teraz coraz więcej kobiet zarówno na scenie, jak i na samej widowni.
Skoro mowa o wracaniu do konkretnych miejsc – to będzie wasza kolejna wizyta w Polsce. Pamiętam, że podczas jednego z poprzednich koncertów zaśpiewaliście większość „Rock and Roll Queen” po polsku. Chciałem więc zapytać, czy robiliście tak podczas całej trasy i jak trudno było nauczyć się słów w języku, który tak trudno się wymawia?
Billy Lunn: Tak, w niektórych językach jest to naprawdę, naprawdę trudne. W internecie cyrkulują materiały wideo, na których radzę sobie bardzo źle, próbując zaśpiewać konkretne zwrotki (śmiech). Staram się jednak próbować to robić przynajmniej raz w każdym miejscu, które odwiedzamy. Jeśli mój mózg jest w stanie przyswoić słowa, to staram się to powtarzać. Pamiętam, że strasznie długo zeszło mi nauczenie się tekstu po czesku. Próbowałem latami i dopiero po dłuższym czasie wyszło mi to w miarę dobrze.
Wydaje mi się to miłym gestem. Jest czymś w rodzaju uprzejmości, że spróbujemy powiedzieć kilka zdań w języku kraju, w którym jesteśmy i zaśpiewać kilka linijek w sposób zrozumiały dla naszych odbiorców. Chcemy być inkluzywni, a ja lubię wyzwania i dobrą zabawę, a śpiewanie „Rock and Roll Queen” w innym języku spełnia wszystkie te kryteria. Pierwszy raz zrobiłem to po polsku chyba na festiwalu w Jarocinie i pamiętam, że pomyślałem, że brzmi to naprawdę pięknie. Mam zresztą polskich znajomych, więc gdy gram dla nich akustyczny set, zawsze staram się włączyć do niego te polskie fragmenty. „Jesteś jak słońce” (Billy intonuje po polsku).
Niedawno wyruszyliście w trasę z „Uncertain Joys” i za chwilę przyjedziecie do Polski. Czego możemy spodziewać się po tych koncertach?
Charlotte Cooper: Bardzo cieszymy się, że możemy znów odwiedzić Polskę, bo minęło już naprawdę wiele lat od naszej ostatniej wizyty. Na tej trasie gramy nowe synth-popowe kawałki, ale oczywiście pamiętamy o naszych rockowych korzeniach i starszych utworach, więc to będzie miks z naszej dyskografii. Wyruszając w tę trasę zapytaliśmy naszych fanów w mediach społecznościowych, jakie utwory najbardziej chcieliby usłyszeć najbardziej i jesteśmy bardzo wdzięczni za ich pomoc w układaniu setlisty. Czasami sami nie wiemy, które kawałki powinniśmy zagrać, więc wkład fanów zawsze jest bardzo przydatny.
Camille Phillips: Ja dodam tylko, że to będzie mój pierwszy raz w Polsce.
Charlotte Cooper: O, naprawdę? Nie wiedziałam. Ale super!
Billy Lunn: Wspaniale!
Tak, będziesz się na pewno świetnie bawić.
Charlotte Cooper: Pamiętam wszystkie nasze koncerty w Polsce, zawsze świetnie się bawiliśmy. Polski Woodstock, Jarocin, Wrocław, Kraków, czy Warszawę. Pamiętam też, że jednego lata graliśmy na Juwenaliach [w Lublinie – przyp. red.] i było to doskonałe doświadczenie.
Camille, to będzie twój pierwszy raz w Polsce, ale też pierwszy raz w oficjalnym składzie zespołu. Czy możesz powiedzieć, jak doszło do rozpoczęcia waszej współpracy? Kto napisał do kogo i jak udało wam się dogadać?
Camille Phillips: Nie było to trudne, bo już wcześniej byłam fanką zespołu. Byłam jednak w srogim szoku, kiedy w środku pandemii, kiedy akurat stałam w kuchni gotując, zobaczyłam powiadomienie, że napisał do mnie Billy. Z początku chodziło tylko o dokończenie trasy „Young for Eternity”, która została przesunięta z powodu pandemii. Kiedy jednak skończyliśmy próby, podczas których świetnie się razem bawiliśmy i zaproponowali mi bycie w zespole na stałe, byłam miło zaskoczona i podekscytowana. „Jeśli mnie chcecie, to bardzo proszę” (śmiech).
Billy Lunn: Pamiętam, że ja też byłem bardzo podkscytowany, bo pofollowowałem cię, a ty od razu też mnie zaobserwowałaś. Bez czekania, natychmiast. Pomyślałem: „ekstra!”
Camille Phillips: To tak bardzo nie-cool z mojej strony, kliknąć w follow back od razu.
Billy Lunn: Nic z tych rzeczy. Byłem zachwycony. I od razu napisałem do Ciebie wiadomość. Miałem poczekać, ale pomyślałem: na co czekać? Niech od razu wie, że ją lubimy (śmiech).
Kiedy byłem młodszy, ze znajomymi na festiwalach muzycznych graliśmy w pewną grę i jestem bardzo ciekawy, co wy byście odpowiedzieli na pytanie o to, kogo z nieżyjących już muzyków chcielibyście zobaczyć na żywo, gdyby istniało coś takiego jak Resurrection Stage (Scena Zmartwychwstania)?
Charlotte Cooper: Dla mnie byłby to Fleetwood Mac w oryginalnym składzie. Nigdy nie miałam szansy ich zobaczyć na żywo. A choć sądzę, że pewnie znajdą sposób, by występować dalej bez …, bardzo bym chciała obejrzeć ich w pełnym składzie.
Billy Lunn: To świetna odpowiedź. A Ty jak, Cam?
Camille Phillips: Rany, przecież to nigdy nie kończąca się lista. Także ja chyba podam moje TOP3, bo przecież nie umiem tego zawęzić. No więc: Nirvana, Prince i Alice in Chains albo Soundgarden, bo jestem wielką fanką grunge’u. A my straciliśmy przecież także Nathana Stanleya i Chrisa Cornella. Także to by była moja TOP Czwórka, jednak nie mogłam tego aż tak zawęzić.
Billy Lunn: Ja myślę, że wybrałbym Amy Winehouse [dziewczyny przytakują]. Wydaje mi się, że niewystarczająco doceniałem jej muzykę, gdy jeszcze żyła, a parę lat po jej śmierci dość mocno się w nią wkręciłem. Sądzę, że światu muzyki dość mocno jej brakuje – nie tylko jej muzyki, ale też jej osobowości, charakteru i żywiołowości. No i oczywiście nie mogę sobie odmówić jeszcze jednego – Jimi Hendrix.
Camille Phillips: No tak, Jimi też by tam był.
Billy Lunn: Myślę, że gdybym go zobaczył, poruszającego palcami na gitarze, mógłbym umrzeć szczęśliwy.
Na zakończenie chciałem jeszcze zapytać, jakich artystów teraz lubicie słuchać najbardziej dla własnej przyjemności?
Billy Lunn: Obecnie nie mogę przestać słuchać synth-popowego duetu CatBear z Londynu.
Charlotte Cooper: Mam teraz na sobie ich koszulkę (śmiech).
Billy Lunn: Wyruszyliśmy z nimi w trasę, bo kochałem się w ich muzyce od jakichś pięciu lat, może nawet dłużej. Przesłali mi swój kawałek na Twitterze i od razu, jak go usłyszałem, odpisałem im: „Proszę, nagrywajcie więcej muzyki, jesteście wspaniali”. Na ostatniej trasie miałem szansę zagrać z nimi kawałek na scenie, co było dla mnie ogromnym doznaniem, i im też się to całkiem podobało. Dzięki Charlotte poznałem też inny synth-popowy duet – Magdalena Bay. No i znowu nie mogę przestać słuchać The Clash. Wiem, że nie są nowi, ale czuję jakbym cofał się w czasie.
Charlotte Cooper: Ja ostatnio nie mogę przestać słuchać brytyjskiej grupy The Big Moon, która niedawno wypuściła swój nowy krążek. Śpiewają na niej o doświadczeniu bycia w ciąży, porodu i wychowywania małego dziecka, czyli tematów, które nie są zbyt często podejmowane w takiej formie.
Billy Lunn: Okładka tej płyty jest znakomita, prawda?
Charlotte Cooper: Tak, jest naprawdę świetna. Poza tym bardzo podoba mi się nowy album Paramore. Na ostatniej brytyjskiej trasie podróżowaliśmy też z zespołem, który nazywa się Gaffa Tape Sandy. Ich album też jest świetny, a jeszcze lepsze są piosenki, nad którymi obecnie pracują.
Billy Lunn: Tak, nowe kawałki są wyśmienite.
Camille Phillips: Billy mówił coś o cofaniu się w czasie. Ja ostatnio odkryłam zespół, którego brakowało mi całe życie: Silversun Pickups. Nie mogę się oderwać od ich płyty „Swoon”. Uważam, że jest absolutnym arcydziełem, więc słucham jej niemal na okrągło.
Billy Lunn: Musisz mi puścić ich kawałki. Mam kilku znajomych, którzy też ich uwielbiają, a ja nigdy jakoś nie mogłem złapać tego bakcyla. Więc chętnie się do kich przekonam.
Camille Phillips: Absolutnie. Zrobimy to w autobusie.
Billy Lunn: Oh Yeah!
Zespół The Subways zagra dwa koncerty w Polsce: w środę 22 marca w krakowskim klubie Kwadrat i w czwartek 23 marca w warszawskich Hybrydach. Bilety na oba wydarzenia wciąż są dostępne.
Oceń artykuł