David Bowie we wspomnieniach współpracowników

Wokalista do samego końca pracował w pocie czoła nad swoimi ostatnimi dziełami. Jego współpracownicy potwierdzają, że mimo bardzo złego stanu zdrowia, ani na chwilę nie zwolnił tempa prac.
O nowotworze wątroby, z którym zmagał się David Bowie, wiedzieli tylko jego najbliżsi. Większość ludzi, którzy z nim pracowali, była równie zszokowana informacją o jego śmierci, co fani na całym świecie. Mimo to z dzisiejszej perspektywy widać, że wokalista otwarcie mówił o wszystkim za pomocą swojej ostatniej płyty, „Blackstar”.
Po śmierci muzyka możemy w zupełnie innym kontekście patrzeć na jego pożegnalny teledysk do utworu „Lazarus”. Ale okazuje się, że nawet tytuł płyty był symbolicznie związany z chorobą Bowiego. Terminem „czarnej gwiazdy” bywa określane uszkodzenie tkanki spowodowane nowotworem. O tym, że artysta zaplanował wszystko ze świadomością smutnego zakończenia, przekonywał już jego wieloletni producent, Tony Visconti.
Zawsze robił to, na co miał ochotę, i chciał to robić we własny, najlepszy z możliwych sposób. Jego śmierć niczym się nie różniła od życia - była dziełem sztuki. Stworzył „Blackstar” dla nas jako pożegnalny prezent. Wiedziałem już od roku, że tak właśnie będzie. Mimo to nie byłem na to przygotowany. Był niesamowitym człowiekiem, pełnym życia i miłości. Na zawsze pozostanie z nami. Teraz jest czas na płacz.
Oprócz choroby nowotworowej, Bowie w ostatnich latach przeszedł aż sześć zawałów. Pogarszający się stan zdrowia nie hamował jednak jego artystycznych zapędów, a wręcz tylko napędzał go do cięższej pracy. James C. Nicola, dyrektor artystyczny wystawiającego sztukę „Lazarus” New York Theater Workshop, widzi teraz wyraźnie, co kierowało artystą.
To, co jeszcze niedawno wydawało się skomplikowaną i niejasną intrygą, teraz stało się jasne. Wyraźnie widzę w nim człowieka, który pragnął nieśmiertelności.
Ivo van Hove, reżyser nawiązującej do „Człowieka, który spadł na ziemię” sztuki, nazwał wręcz oba dzieła podwójnym testamentem Bowiego. Potwierdził, że wokalista powiedział mu o swoim stanie, poprosił jednak o pełną dyskrecję, której van Hove dochował. Nikt z obsady nie wiedział o raku. W utworze „Lazarus” widzi przede wszystkim nadzieję.
To kawałek o człowieku w wielkim niebezpieczeństwie. Odnajduje jednak drogę do wyjścia dzięki swojej wyobraźni. Dzięki temu może dalej żyć, wolny jak ptak. Takie jest przesłanie całej sztuki.
Donny McCaslin, saksofonista występujący na płycie „Blackstar”, jest pełen podziwu dla oddania, z jakim Bowie do ostatnich chwil pracował nad swoim ostatnim dziełem. Choć cały materiał udało się bardzo szybko zarejestrować w zaledwie kilku sesjach pomiędzy styczniem a marcem 2015 roku, były to niezwykle intensywne nagrania.
Pracowaliśmy codziennie mniej więcej od 11.00 do 16.00 w studiu Magic Shop. Bowie przychodził do nas i śpiewał, podczas gdy my graliśmy. Potem robiliśmy przerwę i wracaliśmy po kilku dniach. W tym czasie razem z Tonym uważnie wysłuchiwał naszych nagrań. Czasem robiliśmy kolejne wersje utworu, ale większość tego, co słyszycie na albumie, to pierwsze albo drugie podejście. Chcieliśmy uchwycić energię, która wytwarza się na żywo. To tradycyjny album, nawet jeśli poszczególne utwory takie nie są. Nie poskładaliśmy go z części, wszystko powstało na żywo.
Dla tych, którzy narzekają na krótki czas trwania „Blackstar”, mamy dobrą wiadomość. Album prawdopodobnie doczeka się podobnej re-edycji jak „The Next Day”. W trakcie wspomnianych sesji zarejestrowano jeszcze pięć utworów, które nie trafiły na płytę.
Wielki podziw dla niespotykanego podejścia Bowiego do sztuki wyraziła również Floria Sigismondi, reżyserka teledysków m.in. do „Little Wonder”, „The Next Day” i „The Stars (Are Out Tonight)”. Jego odejście dotknęło ją w sposób, którego zupełnie się nie spodziewała.
Przekazywał w swojej sztuce coś nadprzyrodzonego, dzięki czemu był ponad modami, gatunkami muzycznymi i czasem. Zagłębiał się w to i wyciągał rzeczy, których inni nie byli w stanie dostrzec. Jako odbiorcy jego twórczości mogliśmy dzięki temu odkrywać, kim naprawdę jesteśmy. Wskazał drogę przekraczaniu granic płci i androgynii.
Wcześniej o śmierci muzyka wypowiedział się już Brian Eno, z którym Bowie stworzył słynną „trylogię berlińską” oraz zapoczątkował ambitny cykl „Outside”. Oprócz współpracowników, ze śmiercią Bowiego wciąż nie mogą pogodzić się miłośnicy jego twórczości, którzy przygotowali nawet specjalną petycję do Boga.
A jak Wy będziecie wspominać Ziggy'ego Stardusta?
Oceń artykuł