Megadeth miażdży na nowym albumie "The Sick, The Dying... And The Dead!" [RECENZJA]
![Megadeth miażdży na nowym albumie "The Sick, The Dying... And The Dead!" [RECENZJA]](https://gfx.antyradio.pl/var/antyradio2/storage/images/muzyka/rock-news/megadeth-the-sick-the-dying-and-the-dead-recenzja/16594425-1-pol-PL/Megadeth-miazdzy-na-nowym-albumie-The-Sick-The-Dying-And-The-Dead!-RECENZJA_article.jpg)
Megadeth powraca z nowym albumem! Na następcę "Dystopii" musieliśmy czekać ponad 6 lat, co jest najdłuższą do tej pory przerwą między kolejnymi krążkami zespołu. Po drodze lider Dave Mustaine wygrał z rakiem, a potem z grupą pożegnał się Dave Ellefson...
Megadeth wraca szybkie i wściekłe
Zmian było więc dużo - na szczęście nie wpłynęło to negatywnie na nowy krążek Megadeth (oprócz tego, że musieliśmy na niego poczekać trochę dłużej), czyli "The Sick, The Dying... And The Dead!". Nie będę ukrywał - już singiel "We'll Be Back" sprawił, że oczekiwania wobec nowego albumu Mustaine'a i spółki miałem wysokie. Na szczęście od pierwszego momentu album nie rozczarowuje.
Wszystko otwiera nam cytat z Monty'ego Pythona oraz instrumentalne intro, które przeradza się po jakiejś minucie w jedną z najpiękniejszych melodii w całej dyskografii Megadeth. Kawałek tytułowy to podtrzymanie i niejako kontynuacja tego, co zespół zaserwował nam na singlach z "Dystopii" - średnie tempo, postawienie na melodyjność, ale też zaskakiwanie słuchaczy zmianami tempa, wstawkami z proklamacjami i ciekawymi pojedynkami na solówki.
Potem zaczyna się thrash metal bez trzymanki - zarówno "Life in Hell", jak i następujący po nim singiel "Night Stalkers" z gościnnym udziałem Ice'a-T to szybkie masakratory, które mają otworzyć na koncercie circlepit. Szybkie, smaczne i chociaż na tle innych, bardziej wysublimowanych kawałków na tym albumie, mogą być wręcz "banalne", to nadal pokazują, że Megadeth ma pazurki - i to takie, które mogą mocno zranić.
Potem zespół nieco zwalnia i stawia raczej na ciężkość za sprawą "Dogs of Chernobyl" - ten ponad 6-minutowy kawałek zabiera nas w muzyczną podróż, począwszy od instrumentalnego intra przywodzącego na myśl rzeczy z albumu "T1rth3en", by potem iść w klimat ciężkiego wałka rodem z "Countdown to Exctinction", a w ostatniej części utworu przyspieszyć niczym w czasach "Peace Sells". Krótko mówiąc - dzieje się tutaj sporo i narzekać na nudę nie możemy.
Nawet najgorsze momenty The Sick... i tak są co najmniej niezłe
Zresztą nawiązywania do przeszłości jest na "The Sick..." znacznie więcej - cały utwór "Sacrifice" brzmi, jakby mógł trafić na "Rust in Peace" albo wspomniane "Countdown...". Inspirowane muzyką wschodu melodie (są nawet bongosy i marakasy), pokręcone riffy, interesujące wokale, to wszystko sprawia, że mnie osobiście nie zdziwiłoby, gdyby Mustaine miał ten kawałek w głowie od 1990 roku.
Wejście a capella w kawałku "Junkie" przypomina nieco styl Megadeth z przełomu tysiącleci i niestety razem z "Life in Hell" są kawałkami, które mnie na płycie się podobają najmniej. Na szczęście na tym albumie nie oznacza to, że są słabe - wręcz przeciwnie, to po prostu reszta krążka jest tak dobra. Zwłaszcza, że chwilę później wjeżdża nam duet w postaci "Psychopathy" i "Killing Time".
Ten pierwszy to psychodeliczne i ciężkie intro, w którym gitary niemiłosiernie wyją w rytm potężnych bębnów, a delirycznego klimatu dodaje jeszcze Mustaine, który głosem z czeluści zaczyna definiować bycie psychopatą. Po takim chorym wejściu otrzymujemy bezlitosny wałek w postaci wspomnianego "Killing Time", który zawiera właściwie wszystko to, co w Megadeth jest najlepsze - ciężki, motoryczny riff i "wywarkiwany" wokal Mustaine'a o psychopacie, który zaszedł mu za skórę w zwrotce, zamienia się później w melodyjny refren, okraszony świetnymi solówkami gitarowymi Kiko Loureiro i wspomnianego rudego maestro.
Kolejny singlowy "Soldier On!" raczej zalicza się do tych "gorszych" (czyt. "nie tak dobrych") momentów płyty. Pierwsza część chociaż ma fajne gitary prowadzące w refrenie i interesującą rytmikę, to ustępuje miejsca drugiej połowie kawałka, który przywodzi na myśl krążki "United Abominations" i "Endgame", więc w sumie skojarzenie nie jest złe. I do tego kończy się zabawną przyśpiewką żołnierską, więc jest na plus.
Megadeth nawet po prawie 40 latach kariery nie boi się eksperymentów
I w tym momencie dochodzimy do dwóch najbardziej nietuzinkowych kawałków na "The Sick, The Dying... And The Dead!". Zarówno "Celebutante", jak i "Mission To Mars" brzmią, jakby były dosłownie żywcem wyrwane z poprzednich albumów Megadeth - pierwszy z nich to niemalże "502" z "So Far, So Good... So What!", a drugi powinien się znaleźć na "Risk".
Opowieść o pragnącej poklasku celebrytce jest tak bardzo energetyczna i brzmi tak oldschoolowo, że początkowo nie potrafiłem uwierzyć, że to kawałek z 2022 roku. Brzmi po prostu jak stare Megadeth ze współczesną produkcją i to chyba najlepszy komplement jaki mogę mu sprawić.
Natomiast wspomniane wyżej "Mission To Mars" to jedna wielka odyseja kosmiczna 2022 w wersji Megadeth - klawiszowe sample, odgłosy statku kosmicznego, całkowite postawienie na melodyjność, a nawet elementy humorystyczne w tekście (który też zaskakuje swoją tematyką - większość utworów porusza tematy militarne, narkomanię, choroby psychiczne i kondycję ludzkości, a tu pyk, żartobliwa opowieść o kosmonaucie) przywodzą na myśl najbardziej eksperymentalne momenty "Risk". Ten kawałek swoją lekkością, przebojowością i absurdalnym pomysłem na siebie pasuje do reszty krążka jak pięść do nosa, ale ja osobiście to kupuje - jedynie outro mogłoby być trochę krótsze.
Na samym końcu "The Sick, The Dying... And The Dead!" (wersja recenzencka nie zawiera obiecanych przed premierą coverów) mamy natomiast pierwszy singiel z albumu, czyli "We'll Be Back". Tu nie ma się co za długo rozwodzić - to muzyczna jazda bez trzymanki i swego rodzaju "hejka, byliśmy wściekli, nadal jesteśmy wściekli i nadal będziemy wściekli" od Rudego i spółki.
I tym samym doszliśmy do końca tej muzycznej epopei autorstwa Megadeth. Bywało szybko, ciężko, progresywnie, a nawet zabawnie - a nawet jak momentami bywało nudno, to szybko pojawiało się coś, co humor poprawiało. Ostatni wers, który słyszymy na krążku "The Sick, The Dying... And The Dead!" brzmi: "I'll be back". I jeżeli Mustaine i spółka będą utrzymywali taki poziom, to mogą powracać i powracać bez końca. Ja będę czekał.
Ocena 9/10
Oceń artykuł