Najlepsze płyty 2021 roku rock/metal: POLSKA. 10 albumów, które warto znać [LISTA]

30.12.2021 19:32
Najlepsze płyty 2021 rock/metal: POLSKA Fot. Antyradio.pl

W 2021 roku powstał ogrom świetnych płyt, które stworzyli artyści z naszego kraju. Polska muzyka to z roku na rok naprawdę coraz większa siła, a oto kilka dowodów na to górnolotne stwierdzenie.

Wybór dziesięciu najlepszych polskich płyt, które powstały w minionym roku był dla mnie zadziwiająco prosty. Wszystkie krążki, które znajdziecie poniżej, towarzyszyły mi podczas ostatnich 12 miesięcy i sprawiały, że ten przedziwny czas stawał się lepszy. Chociaż nie znajdziecie tu wesołych piosenek podtrzymujących na duchu, ani hitów na imprezę to zapewniam, że nie zabraknie pięknych melodii, a nawet takich, które długo potrafią kłębić się w głowie, nie dając spokoju niczym cięta riposta, której nie użyliście podczas kłótni w liceum. Oto 10 polskich albumów z 2021 roku, które naprawdę warto znać.

10 najlepszych albumów 2021 roku rock/metal: POLSKA

Furia - w Śnialni

Najnowszy album Furii powstał pod koniec lutego, po 10 miesiącach od tamtego czasu mogę z czystym sumieniem potwierdzić, że jest to najlepsza płyta, jaka ukazała się w tym roku.

Furia jest w przedziwnym miejscu w swojej karierze. Coraz trudniej ten zespół klasyfikować już nie tylko jako black metal, ale stricte muzykę w ogóle. Porównania płyty do słuchowiska są zrozumiałe przez jej budowę, monologi, wykrzyknienia, efekty akustyczne. Jednak materiał jest o wiele bardziej złożony, niż twory radiowe, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Po kolejnych przesłuchaniach "w Śnialni" stwierdziłam, że poszłabym z porównaniami o krok dalej niż teatr czy słuchowisko właśnie.

Odwiedziłam w minionym roku kilka wystaw w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim. Jedną z prac był wideo-art Wojciecha Bąkowskiego "Robienie nowych światów". Kolaż dźwięków, animacji, fragmentów nagrań, który obejrzałam z przejęciem od początku do końca, uświadomił mi, że nowa płyta Furii bez cienia wątpliwości mogłaby znaleźć się w ekspozycji tuż obok tego dzieła. Widzę tę płytę w galerii sztuki, jakkolwiek patetycznie to nie brzmi. Biała ściana, na niej kolorowa okładka, krzesło, słuchawki i 30 minut w świecie Furii. Bo to materiał, który zasługuje na pełną uwagę, skupienie i Wasz czas. Dajcie mu szansę, nawet jeśli nie rozumiecie, o co tu chodzi i na początku "w Śnialni" wyda się Wam zlepkiem przypadkowych dźwięków i słów grafomana. Być może tak już zostanie, ale szkoda by było nie mieć okazji wyrobić sobie o tym materiale własnego zdania.

Manbryne - Heilsweg: o udręce ciała i tułaczce duszy

Gdyby samotność, rozpacz i desperacja były muzyką, brzmiałyby właśnie tak jak "Heilsweg". To płyta przepełniona lękiem, zawodem, stratą i niepewnością. W tym trudnym do zniesienia klimacie jest jednak jakaś zgoda na ten ogrom negatywnych emocji. Bije z niej świadomość, że przeszywająca pustka jest słuszna i nieunikniona, jeśli chcemy zachować w sobie pokłady wrażliwości na świat. Strach i poczucie bezsensu to cena, którą trzeba płacić, za patrzenie głębiej. Te wszystkie myśli kłębią mi się w głowie, kiedy słucham albumu Manbryne. Dlatego jeśli nadal kojarzycie black metal z tańcami w pentagramie narysowanym kredą w piwnicy u kumpla, to zróbcie coś ze swoim życiem i odpalcie ten krążek. 

Debiutancki album Manbryne, składu złożonego z muzyków, którzy zdecydowanie debiutantami na metalowym rynku nie są, to black metal, na który nie zasługujemy. To muzyka gorzka, na wskroś wzruszająca, niebanalna i nie bójmy się tego słowa - piękna. Osadzona w klasyce, jednak niestereotypowa, daleka od przerysowania. Dodatkowo twórcom mimo innych projektów, z których są dobrze znani, udało się wydać materiał, na który nie musimy, a wręcz nie powinniśmy patrzeć przez pryzmat muzyki, którą już słyszeliśmy. 

Po niemalże roku od premiery "Heilsweg: o udręce ciała i tułaczce duszy" te dźwięki poruszają mnie równie mocno, co wówczas, kiedy usłyszałam je po raz pierwszy. Płyty takie jak ta przypominają mi, dlaczego to właśnie muzykę uważam za najlepsze medium do przekazywania ludzkich emocji. 12/10.

WaluśKraksaKryzys - Atak

WaluśKraksaKryzys to odkrycie roku, a może nawet kilku ostatnich lat jeśli chodzi o polską alternatywę. Taka muzyka jest potrzebna, co widać po rosnącej frekwencji na koncertach artystów.

Płyta "Atak" to uliczne dźwięki i krzyk wściekłego na siebie, otoczenie i rzeczywistość buntownika, którym mógłby być każdy z nas, gdyby miał nieco więcej odwagi i tonę więcej talentu.

A Walusiowi obu rzeczy nie brakuje. Muzyk serwuje nam zapisy prosto ze swojego pamiętnika. Opowiada o bolączkach, strachach, traumach. Robi to w sposób paradoksalnie spokojny, chociaż jego muzyka taką nie jest. Jakby w totalnym pogodzeniu ze sobą, przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Wywołuje duże emocje i takie same zdają się nim targać, jednak one nie przejmują nad jego twórczością kontroli. A bywa to zgubne.

Po kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu przesłuchaniach "Ataku" i dwóch koncertach z tymi kawałkami na żywo, mogę zapewnić, że wierzę w każde wyśpiewane przez Walusia słowo. Tak szczerych artystów, którzy poruszą masową publikę, bardzo nam brakuje.

Joanna John/Michał Stępień - We Are the Alchemy

Są artyści, którzy nie przestają zaskakiwać. W zeszłym roku Michał Stępień zaczarował mnie płytą "Hadal", która nadal widnieje w topce moich ulubionych albumów metalowych ostatnich lat. Tym razem muzyk, którego znacie z kapel takich jak Mgła czy Medico Peste podjął współpracę z kompozytorką Joanną John.

Z licznych elementów składających się na harmonijną, spójną muzyczną wizję malowania dźwiękowych krajobrazów powstała płyta "We Are the Alchemy". Krążek, który rozbiera muzykę na czynniki pierwsze, pokazuje, jak wiele melodii możemy znaleźć w otoczeniu, nie włączając żadnej płyty. To album daleki od black metalu, jednak posiadający z nim wiele wspólnego. Album, który nie mieści się w gatunkowych widełkach, ale na tyle dla mnie ciekawy, że nie wyobrażałam sobie bez niego tej listy.

Greenwald Lads Club - It is Safe Now

Nie spodziewałam się, że to właśnie ta płyta trafi do podsumowania, które czytacie. Jednak czas pokazał, że to jeden z krążków, do którego z przyjemnością wracałam i to on w mijającym roku był mi niezwykle potrzebny.

Za projektem Greenwald Lads Club stoi 21-letni Wojtek Filipowicz. Warto to podkreślić, bo materiał na "It Is Safe Now" jest niezwykle dojrzały, ambitny, spójny i oryginalny. To muzyczna apokalipsa. Przeszło 20 minut rozkładu, rozpadu, dramatu i uczucia zbliżającej się ostateczności. Blackmetalowy, ciężki klimat i atmosfera nadciągającej zagłady powinna niepokoić, we mnie jednak wzbudza zupełnie odwrotne uczucia. To muzyka, która uspokaja mi myśli, wycisza je, pozwala się skupić i odprężyć. Dla fanów składu Dola to pozycja obowiązkowa.

Sunnata - Burning in Heaven, Melting on Earth

A uszom ich ukazał się bas. Jeśli miałabym podać niezawodny przepis na to, jak sprawić, żebym przesłuchała całą płytę danego wykonawcy - proszę oto jest. Utwór "Crows", a w zasadzie już pierwsze jego kilkanaście sekund, dało mi pewność, że "Burning in Heaven, Melting on Earth" będzie kolejnym krążkiem Sunnaty, z którym nie rozstanę się przez długi czas.

Jest w tej płycie coś dalekiego, nieuchwytnego, duchowego. Są tu popowe rozwiązania ("A Milion Lives"), ale też inspiracje grunge'owymi klimatami ("Black Serpent"), które usłyszą na pewno fani Alice in Chains. Jest też głębia i ciężkość, której szukają w muzyce słuchacze stoner rocka i doomu. Szamani z Sunnaty zaskoczyli mnie tą różnorodnością, ale kupiłam ich nowe dziecko z całym dobrodziejstwem inwentarza na tyle, że trafiło do podsumowania roku.

Dom Zły - Śnisz bory tak gęste

Jestem przekonana, że Dom Zły jeszcze nie raz namiesza na polskim metalowym rynku. To o tę płytę najczęściej w tym roku pytali mnie znajomi - "znasz?", "słyszałaś?". Oj, słyszałam, słyszałam. Dom Zły wie jak pisać teksty, wie też jak dawkować wrażenia i dźwięki. Artyści na swojej najnowszej epce potrafili idealnie wyważyć agresję i melancholię, melodie i chaos. Z kolei utwór "Jad" to jeden z najlepszych kawałków, jakie słyszałam od miesięcy. Niniejszym Anna dołącza do mojej ubogiej listy ulubionych wokalistek metalowych w historii. Może się tam na spokojnie rozgościć, konkurencję ma niewielką. To jedyna epka, która trafiła na tę listę. Ale uznałam, że lepsza świetna epka, niż przeciętny pełnowymiarowy album.

Profeci - Aporia

"Aporia" zespołu Profeci to black metal dla tych, którzy cenią jego mniej surowe, bardziej miękkie i melodyjne oblicza. Dla tych, którzy lubią posłuchać blastów do śniadania i doceniają inne atrybuty gatunku, jednak na dłuższą metę męczy ich ściana głośnych dźwięków i często zagłuszany, trudny do rozszyfrowania wokal. Enigmatyczne słowa wyśpiewywane, wykrzykiwane, a miejscami recytowane przez Piołuna, słychać zaskakująco wyraźnie, a polskie teksty u Profetów to jeden z ich największych atutów. Z przyjemnością wrzucam album do zestawienia.

Angrrsth - Donikąd

Jeśli jeszcze macie wątpliwości, czy polscy muzycy robią jedne z najlepszych blekmetali na świecie, to odpalcie kolejną płytę, która jest na to świetnym dowodem. "Donikąd" grupy Angrrsth to granie dla tych, dla których np. nowy krążek Furii to przerost formy nad treścią, bo i tacy się znajdą (i mają do tego pełne prawo - pozdrawiam ich serdecznie!).

Zespół nie sili się na eksperymenty, jednak niejednokrotnie stawia na ciekawe rozwiązania i dojrzałe prowadzenie swojej muzycznej opowieści. Brutalność podkreśla tu melodia, płyta kusi chwytliwymi momentami, by zaraz zaserwować słuchaczowi ścianę gniewnych dźwięków. Ten krążek to imponujący postęp w karierze zespołu, która na pewno nie prowadzi donikąd (HUEHUE).

Dezerter - Kłamstwo to nowa prawda

Na deser - Dezerter, grupa ważna w moim życiu. To ten zespół uczył mnie tolerancji, buntu i sprzeciwu wobec systemu, kiedy miałam naście lat i rysowałam sobie symbole anarchii na trampkach, nie do końca wiedząc, co oznaczają. Tak było, nie zmyślam. Dzisiaj wspominam to z uśmiechem, a świat nie jest już dla mnie tak czarno-biały jak wtedy, jednak jeśli miałabym wybrać polską formację, która najlepiej opisywała przez lata rzeczywistość panującą w naszym kraju, byłby nią właśnie Dezerter.

"Kłamstwo to nowa prawda" to powrót do lat 80., ponieważ niestety znów mamy przeciw czemu się buntować, krzyczeć i mówić "nie". Lub milczeć. Co zgodnie ze słuszną teorią Dezertera, dzisiaj jest zbrodnią. Z muzyką i tekstami, które zaproponował zespół po 40 latach kariery, nadal można biec na barykady. To nie jest płyta pełna skarg i zażaleń. To niecałe 30 minut palącej serce wściekłości i hymnów rewolucji, którą Dezerter nadal jest w stanie wywoływać w sercach swoich słuchaczy.

Joanna Chojnacka
Joanna Chojnacka Redaktor antyradia
CZYTAJ TAKŻE
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.