The Voidz – „Virtue” [RECENZJA]
![The Voidz – „Virtue” [RECENZJA]](https://gfx.antyradio.pl/var/antyradio/storage/images/muzyka/recenzje/the-voidz-virtue-recenzja-22075/1639764-1-pol-PL/The-Voidz-Virtue-RECENZJA_article.jpg)
Zespół, który miał być pobocznym projektem Juliana Casablancasa z The Strokes, brzmi dziś dużo ciekawiej niż jego macierzysta grupa. The Voidz nagrał jedną z najlepszych płyt roku!
Julian Casablancas zdobył sławę na początku XXI wieku jako wokalista zespołu The Strokes. Kapela z Nowego Jorku była sztandarowym wykonawcą tak zwanej nowej rockowej rewolucji, która przywróciła na salony gitarowe granie. Dzięki takim kawałkom, jak „Last Nite” czy „Reptilia” każdy chciał rzucić wszystko, zbiec na dół do garażu i oddać się nieskrępowanemu rock’n’rollowemu szaleństwu. The Strokes, tak jak i cała reszta „rewolucjonistów” eksperymenty zostawili Radiohead – kręcił ich prosty, brudny i energetyczny, ale przy tym zabójczo przebojowy indie rock. Wtedy, w 2001 czy 2003 roku niczego więcej nie było nam trzeba.
Ale format garażowego indie trochę się zużył po kilku latach. Z tamtego pokolenia młodych rockmanów chyba tylko Arctic Monkeys wciąż pozostają na tym samym pułapie popularności. Ostatnie płyty Strokes były poprawne, ale nie zmieniły ich postrzegania jako kapeli, która na dobrą sprawę nagrała tylko jeden wielki album – debiutancki „Is This It”. Julian zdawał sobie chyba z tego sprawę, bo próbował szczęścia solo i ze swoją przyboczną grupą The Voidz, z premedytacją uciekając od brzmienia kojarzonego z The Strokes.
Dość nieoczekiwanie The Voidz wyrósł na pełnoprawny zespół. Z szyldu zniknęło nazwisko frontmana, co sugeruje, że Casablancas zamierza zająć się tym projektem na poważnie. Słusznie – drugi album to najlepsza jego płyta od czasów wspomnianego debiutu The Strokes. Powiedziałbym nawet, że to najciekawszy album naszego bohatera w karierze.
Bo fantazja jest od tego
Julian (na płycie podpisany jako Jules) i spółka stworzyli płytę, która idealnie reprezentuje współczesne tendencje w słuchaniu muzyki alternatywnej. Dziś podziały gatunkowe nie mają żadnego sensu, skoro zaangażowani słuchacze starają się być na bieżąco w każdym gatunku muzyki. Indie, postpunk, black metal, electro, trap? W dobie playlist nie dziwi nikogo sąsiedztwo, które jeszcze 10 lat byłoby nie do pomyślenia. „Virtue”, który ukazał się 30 marca 2018 jest nie tyle albumem, co właśnie playlistą na miarę 2018 roku.
„Virtue” oszałamia, przytłacza, zadziwia, dezorientuje, wbija w fotel z każdym dźwiękiem. To, co robi zespół w warstwie dźwiękowej, to nawet nie odwaga - to brawura i fantazja iście ułańska. Przebojowy „Leave It In My Dreams” w stylu The Strokes to tylko zasłona dymna – już po chwili zwariowany „QYURRYUS” wali nas po głowie elektronicznym transem z okolic Gorillaz, za to z refrenem żywcem wyjętym z arabskiego popu. To nie jest żart. Julian co prawda musi się wspomagać autotunem, ale, o dziwo, brzmi to wszystko rewelacyjnie.
Zaczyna się od trzęsienia ziemi, a dalej jest jeszcze lepiej. W „Pyramid Of Bones” słyszymy kolejny zwariowany mariaż – tym razem rock w stylu Royal Blood sąsiaduje z… blackmetalowym growlem. W „ALieNNatioN” i „All Wordz Are Made Up” znów słychać coś z Gorillaz, za to w „Think Before You Drink” The Voidz nieoczekiwanie wyskakują z rzewną akustyczną balladą.
Co mamy dalej? Słoneczny „Wink” rozleniwia słuchacza echami afrykańskiego popu i jangle popu ze szkoły Orange Juice, lecz już chwilę później musi on się zmierzyć z połamanym rytmem rocka progresywnego w „My Friend The Walls”. Natomiast „Black Hole” i „We're Where We Were” to kawał surowego postpunka. Na zakończenie dostajemy jeszcze senną elektronikę na podobę Radiohead w „Pointlessness”.
The Voidz „Virtue” - tracklista:
- „Leave It in My Dreams”
- „QYURRYUS”
- „Pyramid of Bones”
- „Permanent High School”
- „ALieNNatioN”
- „One of the Ones”
- „All Wordz Are Made Up”
- „Think Before You Drink”
- „Wink”
- „My Friend the Walls”
- „Pink Ocean”
- „Black Hole”
- „Lazy Boy”
- „We're Where We Were”
- „Pointlessness”
The Voidz - tak brzmi przyszłość rocka
Mało? Na „Virtue” dzieje się co najmniej tyle, co na albumach Gorillaz. Z tą różnicą, że wirtualna grupa Damona Albarna ma już tylko teoretyczne związki z rockiem, podczas gdy nowy album The Voidz to propozycja – przy całym swoim eklektyzmie – jednoznacznie rockowa. Muzycy często biadolą w wywiadach, że kapele z gitarami nie mają dziś szans w starciu z rapem i elektroniką. Przykład The Voidz pokazuje, że zespoły rockowe jak najbardziej mogą tworzyć dziś muzykę na czasie. Przepis jest prosty – trzeba zapomnieć o gatunkowych barierach i dać się ponieść muzycznej wyobraźni.
40-letni (uwierzycie?) Julian Casablancas udowodnił, że ma jej aż nadto. Liczę na to, że The Voidz stanie się jego głównym zespołem. Uwielbiam The Strokes, ale słuchając „Virtue” mam wrażenie, że tamten zespół nie jest mu już do niczego potrzebny. Przyszłością jest The Voidz.
Ocena: 9/10
Oceń artykuł