Evanescence w Warszawie [RELACJA + GALERIA]

Zespół z charyzmatyczną Amy Lee na wokalu zaprezentował się przed warszawską publicznością. Zobacz zdjęcia z tego wydarzenia i przeczytaj relację.
Dla fanów nu metalu z gotyckimi wpływami była to pierwsza okazja do tego, aby zobaczyć Evanescence na żywo na polskiej ziemi. Zestaw utworów w setliście był... przekrojowy. Stanowił swoiste the best of grupy, co było łatwe do przewidzenia skoro ostatni studyjny album formacji ujrzał światło dzienne sześć lat temu. Z tego faktu zażartowała nawet sama Amy Lee, która jeden z kolejnych numerów zapowiedziała słowami: „teraz będzie coś starszego, lubię te starsze utwory”.
Można by powiedzieć, że zespół zjawił się u nas rychło w czas, skoro jego chwila największej chwały przypada na ponad dekadę wstecz, a miłośniczki i miłośnicy kapeli zapewne już dawno ukryli w najgłębszych odmętach szafy swoje gorsety z koronkowymi rękawiczkami czy inne ubrania składające się na gotycki sztafaż. I faktycznie warszawski Torwar nie został wypełniony po brzegi, choć może to też być pokłosiem tego, że zakochani w gitarowych dźwiękach melomani mieli tego samego wieczoru do wyboru koncert Guns N' Roses w Gdańsku. Czy ci, którzy wybrali jednak występ Wokalistki Rocku Antyradia 2016, mieli na co narzekać?
Kilka początkowych utworów udowodniło, że choć Evanescence staje się powoli reliktem przeszłości, to ma na koncie szereg znanych kompozycji, za które kocha się ten zespół. Bo ciężko, żeby kark nie wprawił się w rytmiczne kiwanie do takich kawałków, jak „Everybody's Fool”, „What You Want” czy „Going Under”. Jedna z pierwszych myśli, która nasuwa się oglądając wyczyny Amy Lee na scenie to: „jakim cudem ta kobieta daje radę tak czysto śpiewać pomimo biegania i machania głową?”. Tak, wokalistka Evanescence ma głos. Każda nutka wybrzmiała pełnią jej umiejętności zarówno w tych ostrzejszych, jak i spokojniejszych utworach obliczonych wyłącznie na jej wokal i dźwięki fortepianu. Prawdziwa diwa i tak też została przyjęta przez fanów, którzy już na początku obrzucili ją czerwonymi różami.
Zobaczcie, jak Evanescence wypadł przed warszawską publicznością:
Amy Lee pozostała z uśmiechem na twarzy od początku do końca trwania występu, a na wykrzykiwane tu i ówdzie wyznania miłości odpowiadała zapewnieniami, że odwzajemnia to uczucie, i że wszystko zawdzięcza nam, fanom. Oprócz tych kilku kurtuazyjnych zachowań kontakt wokalistki z publicznością był dość ograniczony. Nie było dłuższych przemówień, schodzenia do barierek do swoich oddanych odbiorców czy pożegnalnej fotki ze sceny na zakończenie. Szkoda, choć przynajmniej zostaliśmy dopieszczeni muzyką, bo nie zabrakło m.in. wzruszającego „My Immortal”, po którym wśród publiczności dało się słyszeć m.in. takie słowa, jak: „dopiero teraz do mnie dotarło, że usłyszałam ten utwór na żywo”.
To właśnie momenty, w którym Amy zostawała na scenie sama wraz z klawiaturą fortepianu potrafiły wywołać ciarki na skórze. Ustaliliśmy już, że wokal Lee jest czysty jak kryształ, a to w połączeniu z punktowym światłem, niemal zupełną ciszą wśród publiczności pozwalającą na usłyszenie kliknięcia zapalniczki kilka rzędów dalej, wytworzyło magiczną atmosferę.
Wydaje się jednak, że mniej więcej w połowie koncertu doszło do lekkiego zmęczenia materiału, gdy Evanescence sięgnął po nieco mniej znane numery. Euforia wśród fanów osłabła. Początkowe krzyki i piski trochę ucichły, a klaskanie nad głowami było coraz rzadsze, choć i wcześniej raczej nie za wiele osób rwało się do skakania skupiając się bardziej na odbiorze koncertu. Nie znaczy to, że publiczność została obojętna na poczynania Evanescence, bo wciąż starała się nagrodzić wysiłki kapeli. Powrót do sprawdzonych przebojów nastąpił bliżej końca setlisty, gdy poleciały „Call Me When You're Sober” czy największy hit zespołu „Bring Me to Life”, podczas którego fani wyciągnęli kartki z napisem „You brought us to life”.
To był przede wszystkim spektakl Amy Lee. Zresztą fani wykrzykiwali właśnie jej imię, nie zaś nazwę grupy. Jednak instrumentaliści będący nieco w cieniu frontmanki również starali się pokazać z jak najlepszej strony. Perkusista żonglował pałeczkami, a gitarzystka Jen Majura przemieszczała się po scenie z równie dużym uśmiechem na twarzy, co jej zespołowa szefowa.
Dziwi, że tak długo musimy czekać na nowy krążek Evanescence - przypominamy, że nowym wydawnictwem kapeli będzie album „Synthesis”, na którym znajdą się stare utwory zespołu zaaranżowane na orkiestrę. Muzycy brzmią razem dobrze, Amy pozostaje w nienagannej formie, a mimo to brak świeżego materiału. Evanescence pozostaje przy odcinaniu kuponów. Z drugiej strony, żeby każdy mógł odcinać kupony od takich numerów brzmiących na żywo tak dobrze.
Oceń artykuł