"Everybody Going Crazy", czyli warszawski koncert Nothing But Thieves [RELACJA]

Brytyjski zespół w końcu wystąpił w naszym kraju. Jak wypadł koncert Nothing But Thieves w Warszawie?
7 kwietnia 2022 w Warszawie zagrał Nothing But Thieves. Chyba nie muszę pisać, jak bardzo fani oraz sam zespól stęsknił się za koncertami bez maseczek. Było to czuć już od pierwszych dźwięków - tłum głośno przywitał zespół. Nothing But Thieves kolejny raz potwierdził, że jest świetnym, koncertowym zespołem i zarówno starsze, jak i nowsze kawałki nie pozostawiają nikogo obojętnym.
Nothing But Thieves wystąpił w Warszawie [RELACJA]
Zauważyłam, że każdą relację z koncertu zaczynam słowami "och, jak się stęskniliśmy za koncertami". Wszystko wskazuje na to, że już przy kolejnym artykule nie będę tak pisać, bo kalendarz koncertowy coraz bardziej się zagęszcza. Pandemia sprawiła, że wiele osób pragnie poskakać pod sceną i kolejne występy się wyprzedają. Tak było chociażby z Nothing But Thieves, na który było ciężko zdobyć bilety - na hali EXPO XXI w Warszawie było naprawdę gorąco ze względu na dużą ilość osób. Zresztą nie ma się czemu dziwić - to był mój 3. koncert kapeli i jeszcze nigdy się na nich nie zawiodłam. Nic zatem dziwnego, że zespół wyprzedał swój koncert.
Występ rozpoczął się od piosenki "Futureproof" z ostatniego albumu "Moral Panic" z 2021. To bardzo dobry wybór na utwór otwierający koncert, bo kawałek z mocnym riffem i majestatycznym refrenem od razu wywołuje euforię na sali. Nothing But Thieves postanowił powitać się z nami nowymi piosenkami - jako drugi kawałek zaprezentowano "Real Love Song" z tej samej płyty. Nie zabrakło oczywiście też starszych piosenek, jak chociażby "I Was Just a Kid", Trip Switch, "Soda" czy "Sorry".
Każdy kolejny utwór był przyjmowany z takim samym entuzjazmem i te emocje udzieliły się również kapeli. Widać (i słychać) było, że zespołowi dobrze się dla nas gra i wokalista Conor Mason wielokrotnie podkreślał, że jesteśmy świetną publiką. Ucieszył mnie też fakt, że wśród publiczności byli rodzice z dzieciakami - niejednokrotnie maluchy bawiły się lepiej niż rodzice. Zobaczyłam też chłopca, który nagrywał fragmenty koncertu i od razu je wrzucał na TikToka - Instagram przechodzi powoli do lamusa.
Conor Mason jest często porównywany do Jeffa Buckleya - jego wokal podczas akustycznej wersji piosenki "Particles" brzmiał niesamowicie. Zawsze jestem zaskoczona, jak taki drobny chłopak potrafi czysto i mocno wyciągać naprawdę wysokie nuty. Jestem skłonna stwierdzić, że to jeden z najlepszych, rockowych wokali na współczesnej scenie muzycznej. Dźwięczny i przyjemny dla ucha głos to jednak rzadkość. Zauważyłam, że momentami wokalista miał problemy z odsłuchem, ale wybrnął z tego problemu obronną ręką - w końcu długoletnie doświadczenie na scenie robi swoje. Mam nadzieję, że Conor należycie dba o swój głos, bo wielogodzinne koncerty na pełnych obrotach mogą być katorgą dla strun głosowych. Szkoda byłoby, gdyby ten głos z czasem zaczął gorzej brzmieć.
"Is Everybody Going Crazy?" to oczywiście tytuł piosenki Nothing But Thieves, ale również dobre podsumowanie tego koncertu - wszyscy oszaleli, fani i muzycy. Na bis usłyszeliśmy "I'm Not Made by Design" oraz "Impossible". Zespół podziękował swoim supportom, kapelom Kid Kapichi i Black Honey oraz fanom, którzy ich nie zawiedli. Nothing But Thieves nie chciał schodzić ze sceny, fani nie chcieli wracać do domu, merch szybko się sprzedał, w kolejce do szatni wszyscy byli zmęczeni od skakania pod sceną. Niczego innego nie spodziewałam się po tym koncercie. Jeżeli lubicie rockowe, "młode" granie, z pompatycznymi riffami i poruszającym wokalem, to Nothing But Thieves jest dla Was. Oglądając ich na scenie przypomniałam sobie gwiazdy narzekające, że rock umarł. Ta kapela pokazuje cały czas, że wciąż można tworzyć dobrą muzykę dla ludzi, którzy kochają rocka i są spragnieni czegoś nowego.
Oceń artykuł