"Suicide Squad. Zła krew" - [RECENZJA KOMIKSU]

03.09.2021 13:56
foto: Egmont Polska/materiały prasowe/ Suicide Squad. Zła krew Fot. Egmont Polska/materiały prasowe/ Suicide Squad. Zła krew

"Suicide Squad. Zła krew" to najnowszy na polskim rynku komiks o grupie antybohaterów DC. Jak prezentuje się seria stworzona przez Toma Taylora, Bruno Redondo i Daniela Sampere?

Na początku sierpnia 2021 roku do kin wszedł najnowszy film na podstawie komiksów DC. Mowa o produkcji znanej jako "Legion samobójców: The Suicide Squad", czyli próbie uratowania przez Jamesa Gunna adaptacji przygód złoczyńców ratujących świat pod przymusem rządu USA. Kilka tygodni później do sprzedaży trafił komiks "Suicide Squad. Zła krew" - najnowsze papierowe wcielenie tytułowej grupy wydane u nas przez Egmont Polska. 

Film Gunna nie tylko uratował tytuł kompletnie skopany przez Davida Ayera w 2016 roku, ale po raz kolejny pokazał, że dobre adaptacje komiksów DC na Christopherze Nolanie się nie kończą. Chociaż filmowiec w dużej mierze bazował na klasycznych wcieleniach tytułowej drużyny złożonej z superzłoczyńców odsiadujących wyroki w więzieniu Belle Reve, "Suicide Squad. Zła krew" też zainspirował reżysera do powołania swojego filmu do życia.

Za recenzowany komiks odpowiada scenarzysta, którego chyba nie trzeba nikomu, kto lubi superbohaterów przedstawiać - Tom Taylor. Australijski twórca ma na swoim koncie wiele tytułów zarówno ze stajni DC jak i Marvel Comics. W stworzeniu nowej wersji Suicide Squad pomogli mu rysownik Bruno Redondo oraz kolorysta Daniel Sampere. Polskie wydanie zawiera całą serię, czyli 12 numerów oryginalnej serii zeszytowej i "Flash Annual" #3 z 2018 roku. Dostajemy więc komplet przygód nowego wcielenia tytułowej grupy.

foto: Egmont Polska/materiały prasowe/ Suicide Squad. Zła krew Fot. foto: Egmont Polska/materiały prasowe/ Suicide Squad. Zła krew

I hasło "nowe wcielenie" nie jest tu użyte na wyrost, bo w "Suicide Squad. Złej krwi" poznajemy masę zupełnie nowych postaci, które stanowią trzon drużyny. W pierwszym zeszycie mamy co prawda do czynienia z kilkoma dobrze znanym łotrami DC, ale w kolejnych numerach starą gwardię reprezentować będą jedynie Harley Quinn, Deadshot i... Zebra-Man. Pozostali protagoniści to członkowie buntowniczej grupy Rewolucjonistów (Revolutionaries), w skład której wchodzą Osita, Aerie, Chaos Kitten, Deadly Six, Fin, Jog, Thylacine, T.N.Teen oraz Wink. Nowe postacie o niebagatelnych mocach zostaną na siłę wcielone do Suicide Squad przez nowego przywódcę grupy, który zastąpi Amandę Weller.

Fabuła jest wartka jak dobre kino akcji, a wzbogaca ją bardzo często obecny humor. Dzięki temu "Suicide Squad. Złą krew" pochłania się jak bardzo dobry blockbuster, lub fajny serial. Zresztą "filmowości" tego doświadczenia służą rozmyślnie użyte napisy początkowe, stylizowane na czołówkę, występujące w wielu numerach tej serii. Tak samo prowadzona jest też historia. Taylor wykorzystuje klasyczne środki fabularne używane przez twórców filmowych i telewizyjnych, dzięki czemu całość czyta się naprawdę przyjemnie, a historia jest dynamiczna i zróżnicowana.

Bardzo często twórca stosuje bowiem zabiegi takie jak rozpoczęcie zeszytu od środka opowieści, retrospekcje lub posługuje się rozgrywaniem fabuły na kilku płaszczyznach jednocześnie. Taylor nie przesadził jednak z przerostem formy nad treścią i wykorzystuje te chwyty ze stuprocentowym rozmysłem, tylko wtedy, kiedy służą one podbiciu opowiadanej historii. Scenarzysta powołał przy tym bardzo zmyślną intrygę, w której pojawia się wiele zwrotów akcji, mogących naprawdę zaskoczyć czytelnika.

Warto jednak podkreślić, że nie wybija się ona na pierwszy plan i stanowi jedynie pretekst, do ukazania budowanej z zeszytu na zeszyt relacji pomiędzy członkami tytułowej drużyny. Dzięki temu "Suicide Squad. Zła krew" staje się tak naprawdę opowieścią o zróżnicowanych charakterach, a nie kolejną bezmyślną, nawalanką z nieuzasadnioną przemocą. Minusem jest jednak fakt, że Taylor nie wykorzystał potencjału wszystkich bohaterów. Wyraźnie można zauważyć, które postacie są głównymi bohaterami, a które pełnią jedynie rolę uzupełnienia nowego wcielenia Suicide Squad. Wynika to prawdopodobnie z ilości nowych bohaterów i ograniczonej objętości każdego zeszytu, ale pewien niedosyt pozostaje. I to nie tylko jeśli chodzi o poszczególne historie postaci, ale również ich moce.

foto: Egmont Polska/materiały prasowe/ Suicide Squad. Zła krew Fot. foto: Egmont Polska/materiały prasowe/ Suicide Squad. Zła krew

Taylor, kreując członków Revolutionaries postanowił puścić wodze fantazji i wykorzystać nietuzinkowe pomysły. Mamy bowiem mężczyznę posługującego się sześcioma grzechami głównymi (nie używa jedynie rozpusty, z uwagi na jej nieobyczajność), telepatyczne bliźniaki z Atlantydy, dwójkę wybuchających nastolatków, czy nielubiącego biegać superszybkiego fana fast foodów. Zróżnicowanie postaci nie objawia się jednak wyłącznie w mocach czy pochodzeniu Revolutionaries. W komiksie mamy też silny wątek LGBT - miłość teleportującej się Wink i skrzydlatej Aerie, która jest osobą niebinarną. Motyw ten został wpleciony jednak całkowicie naturalnie, więc nawet twardogłowi, nietolerancyjni czytelnicy nie będą w stanie rzucić oklepanym pseudoargumentem o "wpychaniu tolerancji na siłę". 

Scenarzysta postanowił też wpleść wątki antyglobalistyczne, antykapitalistyczne i krytykujące zachowanie wielu mocarstw świata, w tym Stanów Zjednoczonych. Bo chociaż "Suicide Squad. Zła krew" to przede wszystkim opowieść o ciekawych i zróżnicowanych bohaterach oraz kształtującej się drużynie-rodzinie, pojawia się też jasno zarysowany światopogląd twórcy o anarchizującym zabarwieniu. Główni bohaterowie to nie tylko wyrzutki (w różnym rozumieniu tego słowa), ale przede wszystkim osoby dążące do tego, by uczynić świat lepszym miejscem.

Chociaż "Suicide Squad. Zła krew" ma przesłanie i dotyka wielu poważnych tematów, jest przede wszystkim serią rozrywkową i mimo wszystko lekką w lekturze. A to za sprawą wszechobecnego, sarkastycznego humoru, którym posługuje się twórca. Objawia się on na wielu poziomach - są żarty słowne, sytuacyjne, ale nie brakuje też drwin z klasycznych herosów DC, którzy zresztą gościnnie pojawiają się w tym komiksie. Tak samo zresztą jak ikoniczni złoczyńcy.

Rysunki Bruno Redondo to typowa superbohaterska kreska, która stawia na umiarkowany realizm. Nie ma więc żadnych zaskoczeń, co nie znaczy, że szata graficzna prezentuje się nijak. Rysownik prezentuje swój warsztat zarówno w intymnych scenach dialogów pomiędzy bohaterami, jak i w spektakularnych pojedynkach, w których biorą udział członkowie Suicide Squad. Jest więc na czym oko zawiesić, tym bardziej że żywe kolory Daniela Sampere i ciekawe zabiegi graficzne nadają serii "komiksowego" sznytu wchodząc tym samym w dialog klasyką komiksu superbohaterskiego.

Do polskiego wydania jak zawsze nie można się przyczepić. Wysokiej jakości papier i twarda, estetyczna okładka sprawiają, że te prawie 330 strony są warte stówki, jak sugeruje cena wydrukowana za tyłu komiksu. Tłumaczenie jest na przyzwoitym poziomie, chociaż razi w oczy niekonsekwencja w przekładzie pseudonimów bohaterów. Jedne nazwy własne pozostają w niezmienionej formie, inne doczekały się polskich odpowiedników. Dlaczego? Trudno powiedzieć, tym bardziej że tłumacz stosuje kilkukrotnie przypisy, których zabrakło w oryginalnym wydaniu, więc kilka dodatkowych nie zepsułoby kompozycji paneli. Można jednak na to przymknąć oko. W dodatkach tradycyjnie znalazły się okładki alternatywne, które stworzyli różni cenieni artyści DC.

foto: Egmont Polska/materiały prasowe/ Suicide Squad. Zła krew Fot. foto: Egmont Polska/materiały prasowe/ Suicide Squad. Zła krew

Po raz kolejny powstała seria komiksowa, która nie będzie zapewne bestsellerem, ani nagradzaną pozycją, mimo tego, że bryluje na tle flagowych tytułów. "Suicide Squad. Zła krew" to powiew świeżości, aktualizacja dawnych pomysłów, nowe spojrzenie na statu quo, którego tak kurczowo trzymają się mainstreamowe wydawnictwa komiksowe. Zbiór naprawdę fajnych, dających się lubić postaci, które walczą w słusznym celu, wykorzystując do tego nie zawsze moralne sposoby, bo warto też wspomnieć, że "Suicide Squad. Zła krew" to komiks niepozbawiony brutalnych scen, ale na pewno trudno zaliczyć go do kategorii gore.

Jeśli więc podobał Wam się film "Legion samobójców: The Suicide Squad" Jamesa Gunna, możecie kupować "Suicide Squad. Złą krew" w ciemno. Bez żadnych skrupułów można powiedzieć, że komiks jest jeszcze lepszy, niż przyzwoita przecież produkcja kinowa. Poza tym będziecie mieli niepowtarzalną okazję na zobaczenie naprawdę śmiesznych żartów z Batmana. Czy można użyć lepszej rekomendacji?

Ocena: 9/10

Sergiusz Kurczuk
Sergiusz Kurczuk Redaktor antyradia
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.