„Smells Like Teen Spirit” Nirvany stał się hymnem pokolenia X, które dręczyły przeróżne obsesje. Agresywny numer w końcu mógł spowodować wyrzucenie z organizmu trucizny, która zżerała młode organizmy od środka. Grupa była mocno zakorzeniona w muzyce rockowej, ale przedstawiła ten gatunek w odświeżonej wersji będącej odzwierciedleniem tego, o czym myślało całe pokolenie.
1991 rok jest szczytowym punktem w historii rocka ze względu na to, że na listach przebojów pojawili się najeźdźcy z Seattle, którzy brudną i agresywną muzyką zdobyli serca słuchaczy. Jednak historia tego gatunku rozpoczęła się kilka lat wcześniej w podziemiach szarego miasta…
Zagubione pokolenie X
Muzyka rockowa zawsze miała dwa ośrodki, które biły się o przodownictwo – Stany Zjednoczone oraz Wielka Brytania. W latach 90. siła ciężkości przeniosła się do tego pierwszego ze względu na Seattle, które stało się kolebką kapel grających garażowego rocka z naprawdę „szorstkimi” riffami. Natomiast w Wielkiej Brytanii nastąpiła nowa fala britpopu na czele m.in. z Oasis, Blur czy Radiohead.
Seattle i okolice przeżywały w latach 80. ekonomiczne trudności w porównaniu do rozwijającej się Kalifornii. Ta sytuacja spowodowała izolację miasta i mocno wpłynęła na tamtejszą młodzież określaną pokoleniem X. Młodzież stanowiła smutną, szarą masę ukrywającą się w zakamarkach undergroundu. Podczas gdy na świeczniku były w obrębie muzyki pop kolorowe gwiazdy new romantic, zaś w rocku panowała moda na równie efektowny hair metal i hard rock, dzieciaki w Seattle nie utożsamiały się z żadną z tych grup. Również thrash metal będący przeciwieństwem glamouru do nich nie przemawiał. Rock zaczął się wypalać, potrzebna była więc znowu muzyczna rewolta podobna do tej punkowej w 1976 roku. Potrzebni byli muzycy, którzy byliby odzwierciedleniem ich publiczności.
W tym właśnie środowisku zaczęły powstawać grupy, które chciały powiedzieć coś istotnego, zaśpiewać numery dotyczące ich zwykłego życia. Tak pojawił się grunge, który potrzebował trochę czasu, by dojrzeć i pokazać się w całej swojej krasie przed szerszą publicznością.
W Seattle można było usłyszeć punk, garażowy rock czy hardcore, które nawiązywały do bluesa, metalu czy hard rocka z lat 70. Również rock lat 60. stał się inspiracją dla wielu kapel. Co więcej korzenie grunge’u można odnaleźć jeszcze na początku lat 80. w Minneapolis wraz z grupą Soul Asylum, która uważana jest za jeden z zespołów pre-grunge’owych. Za inspirację dla kapel w Seattle posłużyły takie zespoły jak, m.in. The Ramones, The Fartz, The U-Men, The Accüsed, Melvins czy Pixies. Jak więc widać dzieciaki czerpały garściami inspiracje z różnych kierunków. Zresztą Nirvana podeszła do tej sprawy z przymrużeniem oka w utworze „Aero Zeppelin”, którego sama nazwa wskazuje do jakiego legendarnego hard rockowego zespołu nawiązywała kapela Kurta Cobaina.
Grunge często jest porównywany do punku ze względu na to, jak bardzo zatrząsnął muzycznym światem. W dodatku oba style ściśle wiązały się z konkretnym pokoleniem, które działało według zasady DIY – Do it yourself (ang. zrób to sam). Nie trzeba było zatem od dzieciaka uczyć się grać na instrumencie, żeby chwycić za gitarę i wyrzucić z siebie cały gniew poprzez kolejne takty utworu.
Kultowym miejscem stała się Java'Tude - mała kawiarnia Daniela Schmoota stała się kolebką grunge’u, gdzie występowało sporo kapel. Wszystko zaczęło się w 1986 roku, gdy w lokalu pojawili się dwaj faceci, którzy jeszcze nie wiedzieli, że za jakiś czas założą kapelę Mother Love. Legenda głosi, że panowie zaczęli robić hałas w kawiarni, gdy usłyszeli z szafy grającej utwór Hueya Lewisa and the News zatytułowany „Hip To Be Square” twierdząc, że nie są w stanie identyfikować się z taką „wesołą” muzyką.
Narodziny niechcianego bękarta
Termin „grunge” (ang. brud) po raz pierwszy pojawił się w 1981 roku i padł z ust Marka Arma, który w ten sposób określił muzykę swojego zespołu Mr. Epp & the Calculations pisząc list do Seattle Zine Desperate Times. Artysta na przestrzeni swojej muzycznej kariery udzielał się również w takich kapelach, jak Green River czy Mudhoney.
Ciężko wskazać kiedy dokładnie narodził się grunge i który zespół tak naprawdę zapoczątkował ten styl z prostego powodu – jeden muzyk mógł udzielać się w kilku kapelach. Jako przykład można podać Stone’a Gossarda z Pearl Jam, który w latach 1982 – 1994 grał aż w 9 różnych zespołach. Styl zatem zmieniał się tak bardzo jak skład zespołów – grunge był jedną wielką rodziną, gdzie każdy znał się dobrze z każdym i chętnie podejmował muzyczną współpracę.
Jedną z pierwszych kapel, która była taką „kolebką” gwiazd stał się zespół Green River mieszający mroczny rock z agresją punkowej muzyki i inspiracją metalem. To właśnie w niej udzielali się Jeff Ament i Stone Gossard, którzy grali w Mother Love Bone oraz Pearl Jam, jak również Mark Arm – w późniejszych latach frontman Mudhoney.
Jeszcze w 1986 roku ukazała się składanka „Deep Six”, która uważana jest za jedną z płyt zawierających muzykę grunge’ową z Seattle. Na albumie znalazły się numery m.in. Green River, Soundgarden czy Skin Yard. Choć składanka nie brzmiała tak, jak obecnie postrzega się „grunge”, to jednak pokazała kierunek, w którym zmierza zbuntowana młodzież.
Grunge wylansowały studenckie rozgłośnie, a przede wszystkim wytwórnia Sub Pop. Jonathan Poneman był na tyle upartym człowiekiem, że udało mu się przekonać innych do puszczania nagrań podopiecznych jego wytwórni.
W 1988 roku Sub Pop wydał składankę „Sub Pop 200”, na której znalazły się numery m.in. Nirvany, Mudhoney czy Soundgardem. Do kompilacji dołączono 20-stronicową książkę ze zdjęciami fotografa Charlesa Petersona. Wytwórnia rozsyłając odpowiednim osobom to wydawnictwo opisywała tę muzykę jako punkowo-metalowy gitarowy zgiełk określając go mianem grunge'u. Było to pierwsze udokumentowane użycie tego terminu opisujące brzmienie kapel z Seattle.
Muzycy grunge’owi zaczęli zwracać większą uwagę na warstwę tekstową, zaś aranżacje były dynamiczne, surowe i charakteryzowały się zniekształconym ostrym brzmieniem gitar dzięki efektom overdrive czy audio feedback. Ponura, agresywna muzyka negująca rzeczywistość często zawierała ironię i wątek autodestrukcji. Zespoły odrzuciły jakąkolwiek teatralność, zatem ich show sceniczne pod względem pirotechniki i oświetlenia było sprowadzone do minimum.
Jedną z dobrze zapowiadających się grup była Mother Love Bone. Gdyby nie śmierć wokalisty Andrew Wooda, który przedawkował heroinę w marcu 1990 roku, kapela miała szanse wybić się, ale niestety los chciał inaczej. Po tym nieszczęsnym wydarzeniu formacja wydała debiutancki krążek „Apple” w lipcu 1990 roku, który nagrała pod koniec 1989 roku. W 2005 roku w rankingu magazynu „Rock Hard” 500 najlepszych rockowych i metalowych albumów wszech czasów płyta zajęła 462 pozycję.
Jego kumpel Chris Cornell z zespołu Soundgarden postanowił złożyć muzyczny hołd zmarłemu wokaliście zakładając kapelę Temple Of The Dog. Stone Gossard i Jeff Ament z Mother Love Bone zaangażowali do projektu Eddiego Veddera oraz Mike'a McCready'ego i tym sposobem był to również początek Pearl Jam. Zespół wydał tylko jeden album „Temple Of The Dog” 16 kwietnia 1991. Formacja jak dotychczas zagrała tylko kilka razy i z okazji 25-lecia ukazania się debiutanckiej płyty zespół zaplanował pierwsze tournée w swojej historii.
„Bleach” grupy Nirvana również stał się znaczącym punktem w historii muzyki grunge’owej, ale nie zdobył on rozgłosu poza Seattle w roku 1989, gdy ujrzał światło dzienne. Płytę wyprodukowano za ponad 600 dolarów.
Natomiast w 1989 roku Soundgarden stał się pierwszym zespołem, który podpisał kontrakt z większą wytwórnią, a była nią A&M Records, następnie Alice in Chains zdobył kontrakt z Columbia Records i to właśnie krążek „Facelift” z 1990 roku stał się pierwszym grunge’owym krążkiem, który wszedł do pierwszej 50. na liście Billboard 200.
„Wielkia Czwórka z Seattle”, czyli Nirvana, Pearl Jam, Alice in Chains i Soundgarden jeszcze nie wiedziały, że będą „wielkie”, ale wszystko miało się wkrótce zmienić, gdy Seattle ogłoszono „drugim Liverpoolem”.
Gdy grunge wyszedł z podziemia...
A miało to miejsce w momencie ukazania się albumów „Ten” Pearl Jam, „Nevermind” Nirvany oraz „Badmotorfinger” Soudgarden. To właśnie te grupy utorowały drogę pozostałym kapelom z Seattle, m.in. Mudhoney czy Screaming Trees.
Debiutancka płyta formacji Pearl Jam nie powstałaby, gdyby nie Jack Irons. Były bębniarz Red Hot Chili Peppers przesłał Eddiemu Vedderowi demo Pearl Jam. Muzyk napisał teksty do trzech utworów. Jego wokal przypadł do gustu zespołowi i Vedder dołączył na stałe do zespołu. „Ten” to największy komercyjny sukces Pearl Jam oraz początek wielkiej kariery zespołu, a singiel „Alive” nadal wybrzmiewa w radiu.
Kolejnym krążkiem kapeli stał się album „Vs.”, który choć nie odniósł tak wielkiego komercyjnego sukcesu jak jego poprzednik, to przez wielu uważany jest za najlepszy album Pearl Jam.
Prawdziwy „boom” na grunge rozpoczął się 24 września 1991 roku w momencie ukazania się krążka „Nevermind” Nirvany, który zdołał pokonać na liście Billboardu króla popu Michaela Jacksona z albumem „Dangerous”. Co więcej dzięki Nirvanie również inne kapele zanotowały wzrost sprzedaży swoich płyt, jak chociażby wcześniej wspomniany „Ten” Pearl Jam czy „Facelift” Alice in Chains z 1990 roku.
Oczywiście „Nevermind” nie odniósłby takiego sukcesu, gdyby nie singiel „Smells Like Teen Spirit”, który był pokazywany kilka razy dziennie na MTV. Teledysk został wyreżyserowany przez Samuela Bayera. Klip miał nawiązywać do punkowego klimatu jak również do filmów „Over the Edge” z 1979 roku oraz „Rock 'n' Roll High School”, w którym wystąpiła punkowa legenda The Ramones. W konsekwencji utwór stał się ponadczasowym hitem, a MTV i Rolling Stone w 2000 roku umieściły „Smells Like Teen Spirit” na 3. miejscu listy 100 najpopularniejszych utworów.
W 1991 roku ukazał się również album Soundgarden „Badmotorfinger”, który otrzymał nominację do nagrody Grammy. Zespół zaprezentował na tej płycie mocniejsze brzmienie, zaś klipy do numerów „Jesus Christ Pose”, „Rusty Cage” czy „Outshined” stały się popularne dzięki MTV. Nic więc dziwnego, że krążek bardzo dobrze się sprzedawał.
Ważnymi wydarzeniami dla grunge’u były akustyczne koncerty organizowane przez MTV, dzięki którym rozkręciła się kariera Pearl Jam, zaś występ z 1993 roku Nirvany przeszedł już do historii.
Grunge umarł, niech żyje grunge!
Koniec grunge’u nastąpił w momencie śmierci Kurta Cobaina, który zmarł 5 kwietnia 1994 roku. Muzyk popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę i dołączył do grona „Klubu 27”. Prawdopodobnie było to spowodowane jego świadomością, że się „sprzedał” i stał się gwiazdą. Jedno jest pewne - był to definitywny koniec działalności Nirvany.
Historia się powtórzyła i grunge podobnie jak punk zginął śmiercią naturalną, a zabiła go komercja. Stał się modnym gatunkiem, który początkowo pochłaniała młodzież znudzona mdłym popem lat 90., a co ważniejsze nie mogąca znaleźć swojej tożsamości - zaczęła więc utożsamiać się z Nirvaną. Zauważył to rynek, który rozpoczął maksymalne eksploatowanie zespołu. Po jakimś czasie grunge znudził się słuchaczom.
Zresztą potwierdził to również producent krążka „Nevermind” – Butch Vig, który tak wypowiedział się na temat powodu upadku grunge’u:
Każdy gatunek, który stał się wielki, nawet wracając do disco, new wave, punk, grunge, czy do momentu, gdy pop stał się istotny – gusta ludzi się zmieniają, chcą oni czegoś nowego i świeżego. Czuli się oni zmęczeni prze konkretne brzmienie i zaczęli szukać czegoś nowego. Zawsze tak było. Gdybym wiedział, co odniesie sukces, od razu zainwestowałbym w to pieniądze! Ale nikt nie wie, co to będzie.
Losy zespołów potoczyły się różnie - jedne się rozpadały, inne na stałe przeszły do mainstreamu. Każda grupa ma na swoim koncie bolesne upadki jak również i wielkie powroty. W momencie, gdy muzycy dorośli, stali się ojcami i mieli wystarczająco pieniędzy, by nie martwić się dniem jutrzejszym, przestali też być wściekłymi twórcami, którzy wypluwali do mikrofonu jadowite słowa i niszczyli gitary na oczach rozbestwionej widowni.
Eddie z Pearl Jam już chyba nigdy nie będzie wspinać się niczym małpa po sali koncertowej, jak to jest przedstawione w słynnym klipie do „Even Flow” – to już nie ten wiek i nie te emocje, choć oczywiście trzeba oddać, że pomimo tylu lat na scenie panowie nadal są w świetnej formie grając koncerty składające się z ponad 30 utworów. Pearl Jam jest jednym z nielicznych zespołów, które funkcjonują po dziś.
W 1997 roku Soundgarden zawiesił swoją działalność, Chris Cornell zaangażował się w projekt Audioslave, choć po jakimś czasie powróciła pierwotna kapela muzyka. Alice in Chains nie miał tyle szczęścia, bowiem w 1996 roku zespół zagrał ostatnie koncerty z Laynem Staleyem, który w 2002 zmarł w skutek przedawkowania.
Natomiast były muzyk Nirvany, Dave Grohl, założył zespół Foo Fighters i niektórzy żartują, że ma szczęście, bo załapał się do dwóch kapel, które odniosły naprawdę duży sukces. W dodatku muzykowi wystarcza energii na inne projekty współpracując m.in. z Nine Inch Nails czy Queens of the Stone Age.
Choć grunge trwał krótko to odcisnął znaczące piętno w muzyce, jak również w kinematografii, czego przykładem jest komedia „Samotnicy” w reżyserii Camerona Crowe’a. Akcja filmu rozgrywa się oczywiście w Seattle przy akompaniamencie Alice in Chains, Pearl Jam czy Soundgarden.
Co więcej grunge pojawił się nawet w… modzie. Kurt Cobain stał się nie tylko legendą rocka, ale również zainspirował młodych do tego, by ubierać się w co popadnie i podchodzić do ciuchów na luzie. Choć sam mówił, że woli być martwy niż modny, stał się inspiracją. Muzycy grunge’owi wybierali używane ciuchy, bo były one po prostu tanie. Kultywowali niechlujstwo oraz luz i zapominali o szamponie. Symbolem tego stylu stała się flanelowa koszula w kratę.
Żona Cobaina, Courtney Love zasłynęła natomiast rozmazanym makijażem i sukienkami baby-doll. Chcąc nie chcąc ta para zapoczątkowała modę na chaos w szafie, zaś słynny projektant Marc Jacob otrzymał miano „guru grunge’u”, choć z tą subkulturą nie miał zbyt wiele wspólnego. W 1992 roku projektant stworzył dla marki Perry Ellis kolekcję nawiązującą do tego stylu.
Grunge jako styl ubioru często wraca do łask, czego przykładem jest chociażby męska kolekcja wiosna-lato 2016 Saint Laurent czerpiąca garściami ze stylu ubioru Cobaina. Szkoda jednak, że tak zwane „fasion victim” nie mają pojęcia skąd wziął się ten styl, a zakładając koszulki z logo kapeli nie do końca wiedzą, że Nirvana to nie tylko stan niebytu…
Oceń artykuł