"Wojna światów": [RECENZJA KOMIKSU]

Kolejny event Marvela trafił do Polski dzięki wydawnictwu Egmont. Czy "Wojna światów" to przełomowe wydarzenie, czy papka pełna fan service'u, która donikąd nie prowadzi? Przeczytaj recenzję na Antyradio.pl!
Eventy w komiksach superbohaterskich zawsze budzą pewną wątpliwość. W ciągu kilkunastu ostatnich lat stały się czymś oczywistym w krajobrazie Marvel Comics, co jakiś oferując czytelnikom zanurzenie się w iście blockbusterowych historiach pisanych z wielkim rozmachem. Często jednak te w teorii przełomowe wydarzenia okazują się być jedynie wydmuszkami pełnymi efekciarstwa i spektakularnych pojedynków, ale w praktyce nieprowadzącymi do żadnej znaczącej zmiany w skali papierowego uniwersum. Czy tak jest z "Wojną światów"?
O tym, że "Wojna światów" prędzej, czy później trafi do Polski, było wiadomo od dawna. Egmont przygotowywał do tego eventu czytelników, wydając na naszym rynku wiele komiksów stanowiących preludium do tej historii. Oczywiście wiąże się ona z początkami scenarzysty odpowiedzialnego za "Wojnę światów" jeśli chodzi o historie związane z Thorem, więc najlepiej przed lekturą tego tomu, warto posłużyć się ściągawką przygotowaną przez Egmont.
Jednym z twórców "Wojny światów" jest bowiem Jason Aaron - scenarzysta związany z Thorem od roku 2012, kiedy to serią "Thor: God of Thunder", z której czerpie całymi garściami nadchodzący film "Thor: Love and Thunder", zmienił nieco oblicze tej postaci z kart Marvela. Od tego czau powołał wiele przełomowych historii o gromowładnym bogu Asgardu, którego na jakiś czas zastąpiła Jane Foster. W 2019 roku zapoczątkowano "The War of the Realms" - event, który był początkiem końca wieloletniego runu Aarona. W Polsce został on wydany jako "Wojna światów" i składa się z 6 komiksów, będących trzonem całej opowieści.
Oczywiście jak to w przypadku wydań zbiorczych bywa, w "Wojnie światów" nie znajdziemy różnego rodzaju tie-inów. Niektóre zostały lub zostaną wydane w innych komiksach Egmontu. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu satysfakcji z lektury, ponieważ bazowe zeszyty eventu zawierają oś wydarzeń skupionych wokół fabuły eventu.
Czytelnik zostaje rzucony w wir tytułowego konfliktu. Czarnoksiężnik Malekith Przeklęty - mroczny elf z Svartalfheimu wykorzystuje fakt zniszczenia Bifrostu - tęczowego mostu, dzięki któremu Agardczycy mogą pojawiać się we wszystkich z 10 Królestw. Buduje jego mroczną wersję, dzięki czemu najeżdża wszystkie mitologiczne światy połączone z Yggdrasilem - drzewem znanym z mitologii nordyckiej. Ostatnim królestwem, które chce podbić Malekith jest Midgard, czyli Ziemia.
Superbohaterowie postanawiają bronić planety zalanej falą mitologicznych ras zjednoczonych twardą ręką mrocznego elfa. Niestety podczas wojny nie pomaga fakt tajemniczego zaginięcia Thora. Członkowie Avengers łączą siły z innymi herosami (między innymi Spider-Manem, Doktorem Strange'em, Wolverine'em, Punisherem, Daredevilem, Lukiem Cage'em i Iron Fistem), by odeprzeć atak. Wkrótce jednak zostaną zmuszeni do międzywymiarowej wyprawy w celu odnalezienia Thora i zniszczenia mrocznego Bifrostu, w czym wspomoże ich sama Freja - matka gromowładnego boga.
Komiks jest więc połączeniem klasycznego fantasy rodem z "Władcy Pierścieni" z typową współczesną superbohaterszczyzną. Aaron umiejętnie wykorzystuje elementy charakterystyczne dla obu gatunków, by powołać do życia niezwykle smaczny kąsek dla wszelkiego rodzaju nerdów i geeków. Skalę wydarzeń ukazanych w "Wojnie światów" można porównać też do "Avengers: Infinity War" - świadczy o tym nie tylko rozmach i międzywymiarowe zagrożenie, ale również ilość bohaterów, biorących udział w fabule tego komiksu. Często są to występy gościnne, ale osoby siedzące w seriach Marvela i lubiące mniej znane postacie na pewno docenią ich obecność na kartach nowego wydarzenia.
Historia jest poprowadzona w taki sposób, że trudno się nudzić. I nie tylko z powodu licznych walk, które są naprawdę ciekawe przedstawione, ale przede wszystkim umiejętnego rozłożenia wszystkich wątków składających się na fabułę. Poza tym obok patosu, wynikającego, chociażby z tematu czy występowania postaci z nordyckich sag, nie brakuje humoru, który rzeczywiście śmieszy. W kilku wypadkach nawet zabawniejszego niż w oryginale. Aaron robi więc to, co od jakiegoś czasu kontynuują kolejni filmowcy w ramach MCU. Dostarcza rozrywki na wysokim poziomie, która zawiera zarówno elementy typowego, krzykliwego, kolorowego i trochę naiwnego komiksu superbohaterskiego z o wiele bardziej poważnymi treściami.
Niewątpliwie w osiągnięciu zamierzonego efektu pomaga mu Russell Dauterman - rysownik "Wojny światów", z którym Aaron zresztą już wcześniej współpracował, więc ich kooperacja wydaje się zupełnie naturalna. Dauterman jest jednym z tych artystów, którzy przy trzymaniu się superbohaterskich kanonów rysunkowych, zdołał wypracować własny, niepodrabialny styl, który w szczególności łatwo wychwycić, patrząc na twarze postaci. Rysunki są klarowne i mimo tego, że wielokrotnie mamy do czynienia z panelami na których naprawdę dużo się dzieje, od razu wiadomo, o co chodzi, a czytelnik nie musi odcyfrowywać zagmatwanych rysunków, co niestety casami się zdarza. Na uwagę zasługują też żywe kolory Matthew Wilsona, które podbijają rysunki Dautermana i niejednokrotnie nadają mu charakteru rodem z fantasy.
Co najważniejsze, "Wojna światów" jest zwieńczeniem wieloletniej pracy Aarona nad przygodami Thora. Miłośnicy jego runu zapewne docenią pewne wątki powracające z poprzednich komiksów tego twórcy. Mimo że eventy mają za zadanie przyciągać jak największą ilość czytelników, co za tym idzie, potrafią obniżyć poziom solowej serii danego bohatera, w tym wypadku tak nie jest. Przede wszystkim "Wojna światów" nie została stworzona tak, by odbiorca szybko ją skonsumował i poszedł dalej, zapominając o wydarzeniach w niej zawartych. Stanowi jeden z punktów zwrotnych w uniwersum Marvela, o czym świadczy koniec komiksu. Jest więc jednym z kolejnych przełomów, które rzeczywiście wnoszą coś nowego do całego świata, a nie są tylko napakowanymi akcją i występami gościnnymi wabikami na czytelników.
Polskie wydanie charakteryzuje się miękką okładką. Są przeciwnicy tego typu rozwiązań, ale dzięki tej decyzji cena tomu liczącego prawie 200 stron wynosi niecałe 60 złotych. Jest więc to bardzo przystępna kwota, będąca adekwatną do oferowanego przez Egmont produktu. Polskie tłumaczenie Marka Starosty jest okej, chociaż jak zazwyczaj w tego typu sytuacjach bywa, w oczy kłuje niekonsekwencja w tłumaczeniu niektórych pseudonimów i nazw własnych oraz używania wołacza w stosunku do superbohaterów. Na końcu nie zabrakło oczywiście całej galerii okładek alternatywnych oraz szkiców koncepcyjnych Dautermana.
"Wojna światów" jest więc komiksem ważnym jeśli chodzi o nowożytną historię Marvel Comics. Może nie zakrawa na dzieło sztuki jak niektóre wcześniejsze eventy Domu Pomysłów, ale na pewno nie jest robioną na odwal głupiutką opowiastką, obleczoną w złoty papierek, z której i tak nic nie wynika. Tom na pewno nie będzie zjadliwy dla wszystkich czytelników komiksów, ale fani Marvela powinni mieć go na swojej półce. Mimo wspomnianego we wstępie preludium i bez niego odbiorca jest w stanie połapać się, o co chodzi i swobodnie śledzić historię we wszystkich wątkach. Solidna, wciągająca fabuła, bardzo fajne rysunki i co najważniejsze - żywy i przenikający różne serie świat Marvela w najlepszym wydaniu. Brać i czytać!
Ocena: 8/10
Oceń artykuł