Muzyczny odlot z Depeche Mode. Zespół wraca do korzeni na płycie "Memento Mori" [RECENZJA]

Odlecicie słuchając nowej płyty Depeche Mode i wcale nie żartujemy. Chociaż nie jest to płyta idealna, na pewno fanów ucieszy fakt, że Depesze powrócili do ejtisów, ale nadal brzmią świeżo i potrafią wywoływać ciary.
Trudno sobie wyobrazić, co działo się w głowach Dave'a Gahana i Martina Gore'a, gdy musieli wejść do studia bez Andy'ego Fletchera. Współzałożyciel Depeche Mode zmarł 26 maja 2022 i gdy ta wieść obiegła świat wszyscy fani zespołu zastanawiali się, czy to koniec zespołu. Chociaż Andy zawsze był w cieniu swoich kolegów, to trudno jednak sobie wyobrazić Depeszy bez niego. Nic też dziwnego, że w tym momencie Dave Gahan chciał się poddać - w końcu Depeche Mode już tyle osiągnął, że artyści mogliby wygodnie rozsiąść się w swoich fotelach i oglądać w spokoju Netfliksa.
Martin Gore jednak nawet przez sekundę nie pomyślał o emeryturze i tak oto machina kręci się dalej, a my mamy kolejny album Depeche Mode. Prace nad piosenkami zaczęły się w czasie pandemii i pomysł na tytuł "Memento Mori" pojawił się jeszcze przed śmiercią Fletchera - dziwny zbieg okoliczności...
Nagrywanie albumu bez przyjaciela jest trudne, ale potwierdza się reguła, że ból to niestety najlepsza inspiracja, płyty, które powstały w najtrudniejszych momentach życiowych są przepiękne. Tak było chociażby z albumem "Songs of Faith and Devotion", który całkiem niedawno obchodził swoje 30 lecie. Powstał, gdy zespół przeżywał naprawdę trudny czas. To było zbyt wiele dla Alana Wildera, który postanowił odejść z zespołu - to byłby ciekawy zwrot w historii zespołu, gdyby właśnie teraz wrócił do kapeli. Prace nad płytą bez Andy'ego Fletchera nasunęły fanom właśnie taką myśl - a może w końcu do Depeche Mode wróciłby Alan Wilder? Lubimy myśleć "a co byłoby, gdyby", ale powrót Wildera nadal pozostaje w sferze marzeń fanów.
Depeche Mode wydał nowy album "Memento Mori" [RECENZJA]
Jaka więc jest płyta "Memento Mori"? Pierwszy singiel "Ghosts Again" wywołał u mnie uśmiech na twarzy, bo za takie brzmienie właśnie ich kocham, z tego właśnie słynie ten zespół. Mocny, ejtisowy bit, uwodzący głos Gahana i charakterystyczna gitara Gore'a. Pomyślałam wtedy, że może Depeche Mode wróci do swoich korzeni na tej płycie, skoro mamy "Pamiętać o śmierci", a wówczas każdy robi się nostalgiczny. Kolejny singiel "My Cosmos Is Mine" jednak wprawił mnie w konsternację, bo brzmiał zupełnie inaczej niż pierwszy kawałek. Uznałam jednak, że to świetny numer na rozpoczęcie albumu. Utwór mami nas, by wkroczyć w ten niesamowity, muzyczny świat Depeche Mode - mroczny, nostalgiczny i bardzo poruszający. Takiej muzyki potrzebujemy, dźwięków, które poruszają w środku nas to, co wydaje się być stabilne i twarde niczym skała.
Może brzmi to górnolotnie, ale "My Cosmos Is Mine" totalnie odrywa słuchacza od szarego, zwykłego życia. Nagle słyszysz nawołujący, na granicy fałszu wokal Marina Gore'a i wiesz, że musisz się zatrzymać, by posłuchać tej płyty. Kolejny kawałek "Wagging Tongue" potwierdza moje przypuszczenia, że muzycy cofnęli się w czasie do złotych czasów muzyki syntezatorowej. Wstęp od razu kojarzy mi się z "robotycznym" graniem Kraftwerk, momentami myślę sobie, że słyszę nową piosenkę OMD i z tego błędu wyciąga mnie tylko głęboki głos Dave'a Gahana.
"Ghosts Again" to idealny utwór na singiel i na pewno ten melodyjny kawałek idealnie spełni się na trasie koncertowej kapeli. Zresztą już niebawem zespół ruszy w trasę i w sierpniu przekonamy się na żywo, jak brzmią nowe kawałki. Depeche Mode wystąpi 2 sierpnia na PGE Narodowym, natomiast 4 sierpnia zagrają w krakowskiej Tauron Arenie.
To niesamowite, że frontman brzmi nadal jak ten młody Gahan z czupryną w stylu new romantic. W "Don’t Say You Love Me" pokazuje również, że potrafi omamić każdego swoim głosem. Ballada ma bardzo "teatralny" sznyt, oczami wyobraźni można zobaczyć Gahana na deskach teatru, który w nieco przerysowany i teatralny sposób śpiewa słowa piosenki. W poprzednim życiu Dave na pewno był szamanem.
"My Favourite Stranger" to znowu powrót do ejtisów i oschłych syntezatorów w klimacie Kraftwerk. Na wyróżnienie zasługuje natomiast numer 6., czyli "Soul With Me". Tutaj do akcji wkracza Martin Gore, którego wokal jest przeciwieństwem głosu Gahana. Martin brzmi anielsko i wsłuchując się w te kosmicznie brzmiące syntezatory można odlecieć. Piosenka od razu nasuwa skojarzenia z Jean-Michelem Jarrem.
Niestety po tym muzycznym odlocie następują piosenki, których tak naprawdę mogłoby nie być na albumie - "Caroline’s Monkey" wydaje się być przysłowiową "zapchajdziurą", utwór "Before We Drown" jest ok, ale nie dałabym rady zanucić tej melodii, bo po prostu jest ok i tyle można napisać w tym temacie. Podobne odczucia można mieć przy "People Are Good" oraz "Always You" - są to fajne i dobre piosenki, ale "Enjoy the Silence" to nie jest. I nie chodzi o to, żeby Depesze znowu nagrywali to samo. Chodzi bardziej o konstruowanie piosenek - mają fajny, główny muzyczny motyw, który mógłby się ciągnąć bez końca. Nie ma jakiegoś "punktu kulminacyjnego", wydaje się, że piosenka może trwać 10, 20, a nawet 30 minut, bo ciągle motyw muzyczny się powtarza i to droga donikąd. Dlatego wybór "Ghosts Again" na singiel był strzałem w dziesiątkę, reszta kawałków nie ma takiego "radiowego" potencjału, chociaż złe też nie są.
Z muzycznego snu rozbudza utwór 11., czyli "Never Let Me Go", który brzmi jak rasowy, post-punkowy kawałek, w końcu mamy coś, co brzmi inaczej od reszty numerów. Mocny bas, który jest szkieletem tej piosenki, industrialne, syntezatorowe "przeszkadzajki" i brudna gitara mogą nieco zaskoczyć niejednego fana Depeche Mode. Świetny, "duszny" klimat tej piosenki sprawia, że na pewno będę jej słuchać na zapętleniu.
Tym oto sposobem docieramy do ostatniego utworu "Speak To Me", który podobnie jak otwierający "My Cosmos Is Mine" może wywołać muzyczny "odlot" u słuchacza i fajnie spina album w jedną całość. Dave Gahan daje tutaj kolejny popis swojego mocnego i pięknie brzmiącego wokalu, aż można poczuć ciarki na skórze. Pod koniec utworu mamy syntezatory, które dają wrażenie, że zaraz wybuchnie nam mózg, potem słyszymy bit przypominający marsz wojska i nagle piosenka się urywa pozostawiając słuchacza w jakimś dziwnym stanie. To nie było miękkie lądowanie.
Nie będę ukrywać - jestem fanką Depeche Mode od wielu lat przez co nie jestem obiektywna i wybieram się na koncert niezależnie, czy wydaliby dobrą czy też złą płytę. Myślę, że tak jak ja, wielu fanów na całym świecie czekało niecierpliwie na następcę "Spirit" i nie będzie zawiedzionych. Zespół nadal potrafi tworzyć piękne melodie, Gahan wciąż umie skradać serca swoim wokalem, a syntezatory brzmią nadal świetnie i przywołują na myśl brzmienia z najlepszych płyt Depeszy. Na pewno "Memento Mori" trzeba słuchać od początku do końca, bo jest to spójna, muzyczna opowieść ze wstępem oraz zakończeniem i niestety trochę nudnawym środkiem. Mimo tego, jest to album, do którego na pewno będziemy wracać niejednokrotnie, bo Depeche Mode nadal potrafi nas omamić swoim nostalgicznym i ponurym wdziękiem.
Ocena: 7,5/10
Oceń artykuł