"Król Thor", Jason Aaron - [RECENZJA KOMIKSU]

26.08.2022 15:07
Król Thor - okładka komiksu Fot. Król Thor - okładka komiksu/Egmont Polska/materiały prasowe

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, mieszkał sobie stary król, władający potężnymi mocami. Na jego drodze stanął przerażający, zły brat, który pragnął zniszczyć to, co pozostało z królestwa sędziwego władcy.

Tak mógłby się zaczynać wstęp do komiksu "Król Thor" - zwieńczenia wieloletniego runu Jasona Aarona, scenarzysty, który naprowadził gromowładnego członka Avengers na nowe tory. Jak prezentuje się nowy tytuł w ofercie Egmont Polska? Czy warto po niego sięgnąć?

Jason Aaron jest ostatnio nazwiskiem często figurującym w kontekście komisów Marvela wydawanych w Polsce. Nic dziwnego, bo twórca wniósł bardzo wiele nowego nie tylko w życie Thora, ale również Avengers. Jego pożegnanie z synem Odyna nie jest końcem współpracy z Marvel Comics, więc w przyszłości na pewno zobaczymy kolejne historie tworzone przez tego scenarzystę.

Dziś mam przed sobą zwieńczenie sagi snutej przez Aarona od 2013 roku, kiedy to twórca przejął Thora w zasadzie na wyłączność do roku 2020, z którego pochodzi "Król Thor". Tym razem od strony rysunkowej wspiera go Esad Ribić, który był autorem rysunków do historii o Gorrze ukazanej w pierwszych kilkunastu numerach serii Aarona. Rysował też miniserię "Loki" napisaną przez Roba Rodiego. Nie bez powodu, bo jego styl idealnie pasuje do tego typu opowieści, o czym za chwilę.

Król Thor/Egmont Polska/materiały prasowe Fot. Król Thor/Egmont Polska/materiały prasowe

Powrót Ribića jest więc symbolicznym zwieńczeniem wieloletniej pracy nad Thorem i ma to swoje odzwierciedlenie nie tylko w fabule, ale również innych elementach tego komiksu. Osoby zaznajomione z poprzednimi historiami gromowładnym superbohaterze od Aarona czytając "Króla Thora", poczują się jak w domu. Pojawiają się w niej bowiem pewne stałe motywy i powracają dobrze znane postacie.

Akcja komiksu rozgrywa się w dalekiej przyszłości i rozpoczyna od ponownego spotkania z wnuczkami Thora, które po raz kolejny postanawiają odwiedzić bibliotekę tym razem ruin Omnipotence City, by dowiedzieć się, że historia Gorra Bogobójcy nie dobiegła końca. Chociaż kosmita został zgładzony przez Thora bardzo dawno temu, powrócił za sprawą Lokiego, który u kresu historii postanowił wykorzystać Necrosword, by raz na zawsze pozbyć się swojego brata, nawet kosztem własnego życia.

Bóg kłamstw szybko orientuje się, że sam wpadł we własne sidła i finalnie postanawia połączyć siły z Thorem, by pokonać, odrodzonego Gorra, który jak na ironię przystało, staje się rzeczywiście boską istotą. Czytając ten komiks, ma się wrażenie obcowania ze współczesnym mitem. Oczywiście ten aspekt był obecny w runie Aarona od samego początku, bo scenarzysta z łatwością łączy cechy skandynawskiej sagi z komiksem superbohaterskim, tworząc interesującą jakość. Tym razem mamy jednak do czynienia z opowieścią o wiele bardziej baśniową, momentami nierealną, ocierającą się o absurd, który można zaakceptować, odrzucając racjonalne spojrzenie na fabułę, typowe dla historii science fiction.

Można odnieść wrażenie, że fabuła nie jest istotą samą w sobie. Aaronowi chodzi raczej o zabawę formą w taki sposób, jak nieuświadomienie robili to twórcy starożytnych mitów - przetwarzając dobrze znane historie, wykorzystując uniwersalne schematy i nadając im wielopoziomowego znaczenia. W wielu miejscach "Króla Thora" możemy natknąć się na autocytaty, które nie tylko są oczkiem puszczanym do wiernego czytelnika, ale również autorskimi archetypami, które pełnią taką samą funkcję jak w prawdziwych mitach. Oczywiście można odrzucić tego typu głęboką analizę i skupić się wyłącznie na tym, co widać na powierzchni. Bo mimo całej swojej mądrości Aaron nadal tworzy przede wszystkim fajną rozrywkę dla miłośników superbohaterów.

Król Thor/Egmont Polska/materiały prasowe Fot. Król Thor/Egmont Polska/materiały prasowe

Nie brakuje więc elementów charakterystycznych dla runu Aarona - motywu dalekiej przyszłości na skraju zagłady wszechświata, obciętych kończyn, ukrzyżowanych bogów, bóstw które zajmują się dziwnymi domenami, Shadraka, Nekromiecza, kosmicznych rekinów, i wielu innych autorskich mitemów, z których scenarzysta zbudował swoją własną mitologię marvelowskiego Thora. A wszystko to podane w naprawdę przyjemnej w przyswajaniu formule rozrywkowego komiksu o superherosach.

Na temat warsztatu Ribića nie ma sensu się rozwodzić. Każdy, kto widział jego rysunki, doskonale wie, z czym będzie miał do czynienia. Mowa o ocierających się o realizm ukazaniach, które czasami wchodzą w szkicowość, ale cały czas kojarzą się grafikami pochodzącymi z okładek tanich powieści fantasy lub podręczników do D&D. Nadaje to historii dodatkowego patosu i sprawia, że mit snuty przez Aarona zyskuje siłę, klasycystycznych obrazów, opowiadających dobrze znane historie ze starożytnej Grecji i Rzymu. Jednym słowem ten zespół kreatywny robi robotę.

Warto jednak wspomnieć o gościnnych występach innych rysowników i rysowniczek, takich jak Gabriel Hernandez Walta, Chris O'Halloran, Andrea Sorrentino, Dave Stewart, Chris Burnham, Nathan Fairbairn, Nick Pitarra, Michael Garland, Aaron Kuder, Laura Martin, Olivier Coipel, Laura Martin, Russell Dauterman, Matthew Wilson oraz Mike Del Mundo. Ci twórcy zilustrowali chyba najciekawszy fragment "Króla Thora", w którym poznajemy opowieść o nieznanych wcześniej losach tytułowego bohatera, rozgrywających się w przeszłości, przynajmniej z punktu timeline'u tego komiksu. Aaron pokrótce prezentuje czytelnikom wersje Thora, które kiedyś zapowiedział, ale w wielu wypadkach nie zdołał ich pokazać światu. Jest to również element domknięcia pewnych wątków, zatoczenia pełnego koła, a więc cykliczności - jednej ze stałych cech mitów pochodzących z całego świata. 

To niesamowite z jaką łatwością Aaronowi udaje się zaimplementować uniwersalne kwestie w czymś, co w zasadzie jest żartem, bo Thor-planeta, kosmiczny policjant, czy małpolud, brzmi jak spełnienie najdzikszych fantazji typowego geeka, który swobodnie porusza się po alternatywnych światach z komiksów Marvela i cieszy się, za każdym razem, gdy twórcy pokażą mu kolejny wariant dobrze znanej postaci.

Król Thor/Egmont Polska/materiały prasowe Fot. Król Thor/Egmont Polska/materiały prasowe

Warto zwrócić też uwagę na słodko-gorzki koniec Gorra, który podkreśla przewrotność Aarona. Nie będę spoilerował, o co do końca chodzi, ale taki finał znacznie wyróżnia się na tle typowej superbohaterszczyzny i wiele też mówi o postaciach stworzonych przez scenarzystę.

"Król Thor" nie jest przełomowym dziełem i niedzielny zjadacz Marvela może sobie ten komiks darować, ponieważ nie wnosi nic znaczącego do kanonicznego uniwersum. Na pewno nie zawiodą się jednak fani runu Aarona oraz osoby lubiące się zagłębiać w powierzchownie płytkie komiksy, by wydobyć z nich ukryte smaczki. Jest to metatekstualna zabawa działająca w dwie strony, która jednocześnie wieńczy niesamowitą historię Thora, nie tylko oddziałująca na komiksowy świat, ale mającą również wpływ na wydarzenia ukazywane w filmach Marvel Studios.

Ocena: 8/10

Sergiusz Kurczuk
Sergiusz Kurczuk Redaktor antyradia
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.