Sergiusz Kurczuk
20.08.2020 14:48
Sergiusz Kurczuk
20.08.2020 14:48

Juuuhuuu! Czy są tu jacyś fani Deadpoola? Na pewno są, w końcu filmy z Ryanem Reynoldsem zrobiły swoje i wygadany najemnik wreszcie zdobył w Polsce taką popularność, na jaką zasługiwał od lat, więc fanbojów pana Poola nie brakuje. Nic dziwnego, że w naszym kraju pojawia się coraz więcej komiksów o tym porąbanym antybohaterze. Egmont w sierpniu 2020 roku uraczył miłośników Marveladwiema nowymi (he, he) pozycjami - komiksem "Deadpool. Tajne imperium", będącym tie-inem wydanego miesiąc wcześniej tomiszcza o nazistowskim Kapitanie Ameryce i 9. tomem serii "Deadpool Classic". Postanowiłem, że na razie zajmę się tym drugim tytułem. 

Zobacz: Hail Hydra!, czyli recenzja komiksu "Tajne Imperium"

Te buty były darmo na wysypisku

Może nie jest zbyt przystojny, nie należy do dżentelmenów i para się dość paskudną robotą, ale nadrabia idiotycznymi żartami, łamaniem czwartej ściany i umiejętnościami, których na pewno zazdroszczą mu prawdziwi najemnicy. Taki właśnie jest Deadpool - jedni go kochają, a inni go kochają nienawidzić, ale nigdy nie zostaje obojętny nikomu, kto ma z nim do czynienia. I ten komiks już od okładki ocieka deadpoolowatością w czystej formie. Niestety do czasu, bo potem pałeczkę przejmuje kto inny. Ale nie bądźmy jak Deadpool, który ma zamiłowanie do opowiadania historii od środka. Zacznijmy od początku. Zapraszam, dziecinko. Nie bój się.

Kanapka z sardynkami i cebulą perłową!

Na początek trochę nudnych faktów. Tom 9 "Deadpool Classic" to finał pierwszego volume'a oryginalnego wydania przygód Wade'a Wilsona. Ostatnie cztery numery historii Deadpoola zostały powierzone Gail Simone - jednej z najbardziej rozpoznawalnych twórczyń komiksowych, która nie tylko pisała scenariusze dla Marvela, ale również DC i Dark Horse. Komiks oryginalnie ukazał się w roku 2002, czyli okresie, kiedy Dom Pomysłów wszedł we współpracę ze studiem Udon - kanadyjską firmą zrzeszającą rysowników azjatyckiego pochodzenia, tworzących w manierze rodem z mang. To wtedy pojawiła się utrzymana właśnie w takim klimacie solowa miniseria o Taskmasterze, który w tym tomie odgrywa dość ważną rolę.

Przygody Deadpoola zawierają się w numerach od #65 do (he, he) #69  i składają się na historię zatytułowaną "Czynnik gojący". Całość zaczyna się od retrsopekcji misji, której celem było zabicie członka jednej z rodzin mafijnych. Traf chciał , że Deadpool wykonał zadanie aż nadto i wyeliminował nie tylko cel, ale również pozostałych szefów gangów, w tym swojego zleceniodawcę. I to lecąc na łeb, na szyję spod sufitu restauracji. Nie dostał zapłaty, ale dzięki temu wybrykowi stał się niezwykle popularny, co spowodowało, że nie może opędzić się od zleceń. Szybko okazuje się jednak, że sławetny kontrakt sprawił, iż nasz jakże cudowny protagonista podpada swojemu koledze po fachu - telepacie o pseudonimie Black Swan (po polsku Czarny Łabędź, fuj!). Mężczyzna zamierza zrujnować mu życie wirusem, który umieszcza w jego mózgu. Wirus wyrządza coraz większe szkody w i tak pokiereszowanej już psychice Deadpoola. Wilson robi więc wszystko, żeby się wyleczyć i pokonać swojego snobistyczneo przeciwnika. 

Kiedyś wiedziałem, jaki mamy miesiąc!

Tak bez większych spoilerów przedstawia się fabuła "Czynnika gojącego". Chociaż cztery zeszyty spaja pewna ciągłość fabularna, jak to w przypadku Deadpoola bywa, pomiędzy kolejnymi odcinkami panuje spory chaos, co nie jest w tym wypadku żadnym zarzutem. Wręcz przeciwnie! Ten bałagan idealnie pasuje do postaci, jaką jest Deadpool. Śledzimy jego coraz bardziej absurdalne zlecenia, których bohaterami są postacie dobrze znane z uniwersum Marvela - między innymi Rhino i Dazzler.

W komiksie pojawia się wielu nowych bohaterów, na przykład bezdomny szalony biograf Wade'a imieniem Ratbag, rzucający wyrwanymi z kontekstu zdaniami, kochająca country najemniczka-kowbojka Outlaw, czy wcześniej wspomniany wymuskany Black Swan. Rozwinięto też postać Sandi Brandenberg - asystentki Deadpoola, która staje się postacią drugoplanową na całego, szczególnie w drugiej połowie tego zbioru.

Masz czekoladę w mojej bieliźnie! Masz czekoladę w moje bieliźnie!

No właśnie. Jeśli już do tego doszliśmy, to 69. numer "Deadpoola" kończy się (SPOILER ALERT!) tymczasową śmiercią tytułowego bohatera. I tu Egmont postanowił zaskoczyć swoich mniej uważnych czytelników. Bowiem drugą połowę tomu 9. stanowią przygody zupełnie innego najemnika. W ramach klasycznych historii Deadpoola dostajemy spin-off serii w postaci pierwszych sześciu numerów komiksu "Agent X". W opowieści zatytułowanej "Czuwak" debiutuje Alex Hayden - tajemniczy, pokryty bliznami mężczyzna bez przeszłości, który ma gdzieś kim jest i skąd pochodzi. Jedyne czego chce, to zostać najlepszym najemnikiem świata.

W tym celu udaje się do Sandi i wraz z nią powołuje do życia Agencję X, która rośnie na gruzach Deadpool Inc. - firmy należącej do martwego wówczas Deadpoola. Podejrzewany początkowo o bycie Deadpoolem Alex musi nauczyć się profesji pod okiem Taskmastera i Outlaw, a następnie zająć się pracą na swoje własne nazwisko. Początkowo idzie mu dość trudno, ale finalnie dochodzi do rozpierduchy, której pozazdrościłby mu sam Deadpool. Nie od razu coś tam zbudowano, co nie?

Nie pij tego spod zlewu...

Chociaż Agent X ma trochę cech Deadpoola, jest postacią zupełnie inną. Lubi pożartować, ale jest o wiele poważniejszy niż Wilson i na pewno nie jest tak postrzelony (dosłownie i w przenośni), chociaż swoje dziwactwa ma. Zachowanie głównego bohatera wpływa na prowadzenie historii. Z kreskówkowej, karykaturalnej i absurdalnej opowieści, jaką jest "Czynnik gojący", wchodzimy w komiks, który w filmowym świecie można by określić gangsterską komedią akcji. Klimat trochę jak z filmów Guya Ritchiego, więc nikt nie powinien narzekać, chociaż całość jest przez to trochę nierówna.

Czytelnik poznaje nie tylko tajemniczego Alexa, ale również ma szansę zobaczyć rozkwit charakterologiczny Sandi, Taskmastera (na przykład dowiedzieć się, że kocha Spice Girls!) i Outlaw oraz poznać kolejne nowe postacie - Mary Zero, Higashiego i Saguri. Jest nawet występ gościnny kilku klasycznych złoczyńców pokroju Arcade'a czy Crossfire'a. Lekka, łatwa i przyjemna, lecz czasami nieco brutalna historia znacznie różni się od przygód Deadpoola, które mają zupełnie inny klimat, mimo że też są lekie, łatwe i przyjemnie lecz czasami nieco brutalne. Mówiąc językiem najemników: inny kaliber, panie dzieju.

Deadpool Classic tom 9 Fot. foto: materiały promocyjne/Egmont

Kocham nocne życie. Trzeba się odprężyć

I tu, jak się pewnie domyśliłeś, mój drogi Sherlocku pojawia się największy problem z 9. tomem przygód Deadpoola. Chociaż okładka kusi czerwono-czarnym, seksownym kostiumem naszego ukochanego najemnika, na tych 272 stronach papieru kredowego, obleczonego w bardzo przyjemną w dotyku twardą okładkę, brakuje Wilsona. Za mało Deadpoola w Deadpoolu! Oczywiście osoby zorientowane w komiksach Marvela nie powinny być zaskoczone, bo nie dość, że na grzbiecie widnieje facjata Alexa Haydena, to jeszcze Egmont  z tyłu obwoluty lojalnie uprzedza, że druga część komiksu składa się z pierwszych sześciu zeszytów serii "Agent X". Osoby zainteresowane wyłącznie Deadpoolem mogą jednak poczuć się rozczarowane, jeśli nie trochę naciągnięte.

Oczywiście decyzja Egmontu jest jak najbardziej zrozumiała, bo dzięki temu zachowano pewną ciągłość fabularną. Trudno jednak przewidywać, w jakim kierunku opowieść pójdzie w zapowiedzianym na końcu tego wydania tomie numer 10. Ciężko mi sobie wyobrazić, żebyśmy zobaczyli pozostałe pełne dziewięć numerów "Agent X" i raczej sądzę, że do następnej odsłony "Deadpool Classic" załapią się jedynie trzy ostatnie zeszyty tej serii, w której Deadpool wraca do życia. Mam nadzieję, że się mylę, bo mi osobiście przygody Alexa się podobają (tym bardziej że czytelników czeka mały zwrot akcji), chociaż wolałbym, żeby Egmont wydał po prostu omnibus serii "Agent X". Wiem, że gdyby tak się stało prawdopodobnie nikt oprócz mnie by tego komiksu nie kupił, więc tym bardziej doceniam za przybliżenie polskim odbiorcom tej dość niszowej postaci, której przygody chyba nigdy nie ukazały się w naszym kraju.

Philly Steve zwinął mój koc

Kolejna problematyczna kwestia to sfera wizualna. Ja osobiście nie przepadam za kreską z Kraju Kwitnącej Wiśni, ogromniastymi oczami postaci, dwumetrowymi fryzurami, pedofilskimi podtekstami i innymi cechami konstytutywnymi mangi i anime, więc szczerze mówiąc, miałem kłopot z czytaniem tego komiksu. Co prawda twórcy ze studia Udon i tak rysują na bardzo zamerykanizowaną modłę, ale mangowość wyłazi na każdym kroku. Fani "chińskich bajek" powinni być jednak zadowoleni. Kto wie, może ten tom "Deadpoola" przyciągnie nawet do świata Marvela superbohaterosceptyków, których nie boli głowa od czytania komiksów od (he, he) tyłu? Strefa wizualna jest więc kwestią sporną, ale obiektywnie rzecz, ujmując nie ma się do czego przyczepić, a momentami można się nawet zachwycić.

Zostawiłem w metrze torbę gołębi

Odrębną kwestią 9 tomu "Deadpool Classic" jest oczywiście humor, którego nie brakuje. Pierwsza połowa to jeden wielki absurd pierwszej wody. To, co Deadpool wyprawia w tym komiksie, można nazwać brakiem rozumu i godności człowieka, ale żarty autentycznie bawią. Rzadko zdarza się, żeby przy czytaniu komiksu superbohaterskiego parsknąć śmiechem. W moim przypadku podczas lektury 9. tomu przygód pana Poola kilka razy do tego doszło. Simone żartuje ustami tytułowego bohatera dosłownie ze wszystkiego, bardzo często odnosząc się do komiksowego uniwersum. Cała powaga Avengers, X-Men, Punishera czy rozmaitych czarnych charakterów, które gościnnie pojawiają się w tym komiksie (jest nawet Master Pandemonium!) idzie jak krew w piach, co jest zdecydowanym plusem, bo pokazuje dystans twórców do własnej roboty. Oczywiście w "Czuwaku" humor jest troszeczkę bardziej stonowany, ale nadal można się uśmiać lepiej niż na wszystkich polskich komediach z ostatnich 30 lat razem wziętych. Tutaj na uwagę zasługuje tłumaczenie Bartosza Czartoryskiego (oprócz Czarnego Łabędzia - blee!), który potrafił w sprytny sposób przenieść żarty z języka angielskiego na nasz grunt. Brawo, klap, klap, klask, klask.

Trucizna! Smaczna trucizna!

Podsumowując, "Deadpool Classic" tom 9 to niezobowiązujący, łatwy w odbiorze i zabawny komiks rozrywkowy, zakładając oczywiście, że nie siedzicie całe życie na kiju od miotły. Mimo że to wycinek większej całości, spokojnie można zacząć swoją przygodę z Wade'em Wilsonem od tej pozycji. Egmont stara się bowiem zamykać kolejne tomy większych serii w ramach odrębnych historii, które można czytać oddzielnie. Drażnić może jednak brak Deadpoola w drugiej połowie komiksu i nawiązujące do mangi rysunki.

Nie jest to wiekopomne dzieło, ale Deadpool nigdy nie był postacią, w przypadku której liczył się spektakularny scenariusz. Dla miłośników wygadanej, komiksowej podróbki Freddy'ego Kruegera oraz wszystkich fanów Marvela pozycja obowiązkowa. Dla niedzielnych czytelników komiksów pozycja pół obowiązkowa. A dla osób, które nie lubią superbohaterów mam jedno pytanie: Co wy tu jeszcze do jasnej ciasnej w ogóle robicie?!

Ocena: 7,5

 .ɐƃɐqʇɐꓤ zǝzɹd zǝzɹd ǝı̣sʞı̣ɯoʞ ɯʎʇ ʍ ǝuɐpɐı̣ʍodʎʍ ɐı̣uɐpz oʇ ʎłnʇʎʇṕoɹ́s ǝı̣ʞʇsʎzsM *

Zobacz też: "Punisher MAX" tom 8 - [RECENZJA]

Sergiusz Kurczuk Redaktor antyradia
Polub Antyradio na Facebooku
Logo 18plus

Ta strona zawiera treści przeznaczone tylko dla dorosłych jeżeli nie masz ukończonych 18 lat, nie powinieneś jej oglądać.