35 lat temu ukazała się płyta „Master of Puppets” Metalliki

3 marca 1986 roku muzyka metalowa zmieniła się raz na zawsze. Dziś urodziny jednej z najważniejszych płyt w historii ciężkiego brzmienia.
„Lashing out the action, returning of reaction, weak are ripped and torn away” - tymi słowami rozpoczynała się trzecia płyta Metalliki, od początku zabierając słuchaczy na prawdziwą jazdę bez trzymanki. Dziś, 30 lat po premierze, album brzmi tak samo świeżo i słuchając go nie mamy wątpliwości, że obcujemy z prawdziwie epokowym dziełem.
Po pełnym młodzieńczej energii debiucie „Kill 'Em All” i rozwijającym jego koncepcję „Ride the Lightning” kwartet wspiął się na szczyt swoich możliwości i stworzył album uważany powszechnie za jego magnum opus. Metallica postanowiła powtórzyć konwencję poprzedniego dzieła. Ponownie otrzymaliśmy 8 utworów, znów wita nas akustyczne intro mocniejszego kawałka, następnie dostajemy rozbudowany numer tytułowy, a na pozycji czwartej znajdujemy balladę. Pod koniec mamy zaś utwór instrumentalny.
Z pewnością była to przełomowa pozycja dla całego thrash metalu, która wyprowadziła go na światło dzienne szerszej publiczności. W 1986 roku piastowała miejsce obok wydanych w tym samym czasie „Peace Sells... but Who's Buying?” Megadeth i „Reign in Blood” Slayera. Rok później Anthrax wydał „Among the Living”, dopełniając tym samym dzieła stworzenia tzw. „Wielkiej Czwórki Thrash Metalu”.
To również ostatnia pozycja w dyskografii Metalliki nagrana z udziałem basisty Cliffa Burtona. Po niej nic już nie było takie samo i choć zespół osiągnął niewyobrażalnie większy sukces komercyjny wydanym pięć lat później „Czarnym Albumem”, była to już zupełnie inna Metallica niż w 1986 roku.
Przed Wami jedna z najsłynniejszych metalowych płyt wszech czasów. Nawet jeśli ktoś jej jakimś cudem nie słyszał, z pewnością kojarzy jej tytuł. Świętujcie 31. urodziny „Master of Puppets” razem z nami i poznajcie ciekawostki związane z tym legendarnym albumem.
Młodzieńcza energia
Lars Ulrich wspomina lato 1985 roku jako naprawdę szalony okres. Zespół właśnie zakończył trasę promującą „Ride the Lightning”, miał też już na koncie poważny kontrakt z wytwórnią Elektra Records, która wznowiła poprzedni materiał i wraz z krytykami oraz fanami niecierpliwie wyczekiwała kolejnego ruchu pionierów thrash metalu. A dla nich muzyka stanowiła wówczas całe życie: jeździli za koncertami Deep Purple, słuchali non-stop AC/DC i Motorhead, oglądali Black Sabbath na występie Live Aid...
Byliśmy naprawdę młodzi, mieliśmy świeże podejście. Kiedy patrzę na nasze zdjęcia z tamtego czasu, widzę przede wszystkim niewinność. Wszyscy byliśmy muzycznymi zapaleńcami. Na ścianach mieliśmy najróżniejsze plakaty: od Iron Maiden i Michaela Schenkera po UFO i Ritchiego Blackmore'a. Wszystko kręciło się wokół muzyki. Żyliśmy nią 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.
Dzień po wspomnianych występach Live Aid, Metallica przygotowała wstępną wersję pierwszego utworu na nowy album: „Battery”. Klasyczny już dziś riff został skomponowany przez Hetfielda na wakacjach w Londynie. Niektórzy krytycy odczytywali ten utwór jako opowieść o agresywnych działaniach wojennych, zespół miał jednak raczej na myśli własnych fanów, którzy zapewniali mu energię do grania. Na Battery Street w San Francisco znajdowały się kluby, w których grupa grała u progu kariery.
Rozglądając się za producentem nowego materiału, Lars Ulrich próbował zainteresować tym stanowiskiem Geddy'ego Lee z Rush, z którym zaprzyjaźnił się w Anglii. Do współpracy jednak nie doszło, zespół więc zdecydował się na ponowną współpracę z Flemmingiem Rasmussenem. Duński producent wyprodukował też dwa lata później „...And Justice for All”. Album przyniósł mu nagrodę Grammy za pochodzący z niego kawałek „One”.
Władcy marionetek
Metallica od początku zdawała sobie sprawę, że po dwóch udanych płytach nie dostanie żadnej taryfy ulgowej i będzie musiała starać się ze wszystkich sił, by przebić poprzednie dokonania i ponownie zachwycić odbiorców. Grupa zdecydowała się poszerzyć spektrum swoich inspiracji, którym zawsze wyróżniała się na tle mniej poważnych zespołów metalowych. O dużych aspiracjach przekonywał sam Hetfield, gdy występował w 1985 roku na festiwalu Monsters of Rock.
Jeśli jesteście tu, żeby oglądać spandex i pie*dolony makijaż, słuchać całego tego gówna w stylu „rock'n'roll, mała” w każdym je*anym kawałku, to ku*wa pomyliliście zespoły. My tu przyszliśmy trząchać dynią.
Przejawem ambicji zespołu był również tytułowy kawałek z trzeciej płyty kapeli, który oparto na podobnym schemacie co „The Four Horsemen” z debiutanckiego „Kill 'Em All”, gdzie zwrotki i refreny przerywa długa, melodyjna solówka. Tekst porusza problem uzależnienia, będącego wówczas tematem tabu. Hetfield - jako podmiot liryczny - wypowiada się z perspektywy narkotyku, który zyskuje pełną władzę nad swoją ofiarą. Do napisania zainspirowały go coraz liczniejsze grupy narkomanów, które dokuczały mu na imprezach.
Mroczny, metaforyczny tekst od razu zyskał uznanie fanów i do dziś utwór „Master of Puppets” jest najczęściej wykonywanym na koncertach numerem w historii Metalliki. Lars Ulrich wciąż nie może uwierzyć w szaleństwo, jakie wywołuje ten kawałek.
Kilka lat temu byliśmy w trasie po Europie, na której poprosiliśmy fanów, by zadecydowali o setliście. Okazało się, że na jakieś 20 czy 30 koncertów, „Master of Puppets” był najczęściej wymienianym utworem każdego wieczoru. To wręcz chore.
Literackie inspiracje
Aby wzbogacić album o mroczne odniesienia, Metallica kolejny raz odwołała się do twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta. Po tym, gdy złożyła hołd jego najsłynniejszemu zmyślonemu bóstwu, Cthulhu, w utworze wieńczącym „Ride the Lightning”, postanowiła naszpikować kawałek „The Thing That Should Not Be” elementami wprost zaczerpniętymi z prozy pisarza horrorów.
I tak jest w nim mowa o hybrydach ludzi z rybami - głównym motywie napędzającym akcję opowiadania „Widmo nad Innsmouth”. W trzeciej zwrotce parafrazuje bezpośrednio fragment Necronomiconu ze słynnego „Zewu Cthulhu”. Jest też mowa o pełzającym chaosie - tym mianem określane było w mitologii Lovecrafta bóstwo Nyarlathotep. Mrocznej tematyce wtóruje ciężkie brzmienie utworu, oparte na nisko nastrojonych gitarach w stylu Black Sabbath.
Drugim najważniejszym odniesieniem literackim na „Master of Puppets” jest popularna ballada „Welcome Home (Sanitarium)”. Utwór kontynuuje stylistycznie to, co Metallica pokazała na wcześniejszej płycie w „Fade to Black” i do czego wróciła jeszcze później w „One”. Spokojne partie gitary kontrastują w nim z mocniejszym riffem w refrenie, w którym - w odróżnieniu od ballady z „Ride the Lightning” - słyszymy wokal Hetfielda.
Tym razem tekst inspirowany był słynną powieścią „Lot nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya. Hetfield opowiada w nim o życiu codziennym w szpitalu psychiatrycznym z perspektywy jego pacjenta. Zespół mógł też czerpać z twórczości Nellie Bly, która jako jedna z pierwszych ujawniła straszne zwyczaje panujące w tego typu instytucjach pod koniec XIX wieku. Utwór idealnie wpisuje się tym samym w koncepcję albumu, na którym mowa jest głównie o manipulacji, utracie zdrowia psychicznego i panowania nad własną osobą.
„Orion”
Inspiracją dla „Master of Puppets” był również świat filmu i telewizji. Jeden z najbardziej rozbudowanych kawałków, „Disposable Heroes”, powstał m.in. z inspiracji Kirka Hammetta muzyką z filmów wojennych. Tekst Hetfielda, w którym wokalista przekonywał jak los żołnierzy nic nie znaczy dla ich dowódców, do dziś jest według Ulricha jednym z jego najlepszych. Z kolei „Leper Messiah” to odpowiedź na modę na telewizyjnych ewangelistów, która wybuchła w latach osiemdziesiątych. Jego tytuł zaczerpnięto z utworu „Ziggy Stardust” Davida Bowiego.
Współkompozytorem niemal połowy trzeciego krążka Metalliki był jej ówczesny basista, Cliff Burton. Jednym z jego kawałków był wielowątkowy, instrumentalny „Orion”, oparty w dużej mierze na grze jego instrumentu. Utwór można uznać za swego rodzaju sequel „The Call of Ktulu”. Bardzo chwalił go sobie producent krążka, zwracając uwagę, że dzięki wyrazistej melodii wcale nie brakuje w nim wokalu. Wtórował mu Kirk Hammett.
Jak dla mnie „Orion” był łabędzim śpiewem Cliffa Burtona. To wspaniały kawałek, a on skomponował całą jego środkową część. To nam dało pewne wyobrażenie o kierunku, w którym zmierzał. Gdyby został z nami, prawdopodobnie poszedłby właśnie w tę stronę. Nasze brzmienie byłoby zupełnie inne, gdyby był tu wciąż z nami.
Płytę promowała trasa koncertowa Damage, Inc., której nazwę zaczerpnięto od wieńczącego płytę kawałka. W lipcu 1986 roku James Hetfield złamał rękę, przez co na koncertach grupę musiał wspomagać gitarzysta John Marshall. Wokalista odebrał mu instrument z powrotem dopiero 26 września 1986 roku na koncercie w Sztokholmie. Nieodległa przyszłość pokazała, że był to również ostatni występ dla Cliffa Burtona.
Po koncercie zespół wyruszył w drogę do Kopenhagi, gdzie miał zagrać kolejnego wieczoru. Około godziny 6.30 rano bus koncertowy wpadł w poślizg. Dla Larsa Ulricha skończyło się to złamaniem palca u stopy, Kirk Hammett podbił sobie oko. Basista wyleciał przez przednią szybę pojazdu, a następnie został przez niego zmiażdżony. Muzyk zmarł na miejscu. Miał 24 lata.
Pogrzeb Cliffa Burtona odbył się 10 dni później, zagrano na nim utwór „Orion”. Metallica często wraca do tego kawałka na koncertach, dedykując go pamięci zmarłego kolegi. Lars Ulrich wspomina go w samych superlatywach, zwracając uwagę, że był przemiłym człowiekiem.
Cliff był po prostu wyjątkowy. Rozkoszował się tą unikatowością i autonomią. To był też jeden z głównych przekazów Metalliki. Nie ma drugiego takiego gościa. Kiedy tylko chciał, potrafił być czarujący i miał bardzo przyciągającą osobowość.
Jak to się stało?
Z okazji 30. urodzin „Master of Puppets” zespół przygotował poświęcony mu album, w którym mogliśmy znaleźć niepublikowane wcześniej zdjęcia i wywiady. Bardzo możliwe też, że po wznowieniu „Kill 'Em All” i „Ride The Lightning” doczekamy się też bogatej reedycji trzeciego albumu Metalliki. Nic dziwnego, że muzykom zbiera się na wspominki. Lars Ulrich do dziś nie może uwierzyć, że ten krążek w ogóle powstał.
Skomponowaliśmy go w jakieś 8 tygodni. Dziś tyle czasu zajmuje mi sama wyprawa do studia. Zastanawiam się, co my, ku*wa, robiliśmy latem 1985 roku, że mogliśmy spłodzić coś takiego?! „Death Magnetic” zabrał nam pewnie z 18 miesięcy, zanim zaczęliśmy nagrania. Jego następca powstawał w 9. Jak, do ch*ja pana, skomponowaliśmy „Master of Puppets” w 8 tygodni?!
No właśnie, jak to jest, że skomponowanie - zdaniem wielu - największego arcydzieła zajęło Metallice niespełna 2 miesiące, a dziś nie może wypuścić nowego materiału od 8 lat? Pieniądze, starość, brak Cliffa? Możemy tylko dyskutować, pewne jest natomiast, że zespół, który nagrał „Master of Puppets”, nigdy już nie powróci.
Na szczęście ten album będzie już na zawsze z nami, inspirując kolejne pokolenia muzyków. W samych Stanach Zjednoczonych znalazł ostatecznie miejsce w ponad 6 milionach domów. Mimo kompletnego braku promocji w radiu czy telewizji, w pierwszym roku sprzedał się w nakładzie przekraczającym pół miliona egzemplarzy. Był też pierwszym thrashmetalowym wydawnictwem, które zdobyło platynową płytę.
Krążek od razu zachwycił też krytyków i do dziś wymieniany jest często jako najważniejsza pozycja swojego gatunku. Ciężko zliczyć wszystkie wyróżnienia, jakie zebrał na przestrzeni lat: 167. miejsce na liście 500 najlepszych płyt wszech czasów magazynu „Rolling Stone”, najlepszy album heavymetalowy według IGN, „Guitar World” nazwał go 4. najlepszą płytą gitarową wszech czasów.
A jak Wy oceniacie po latach „Master of Puppets”?
Oceń artykuł